Migawki: Bruksela – Antwerpia – Paryż

Moja ostatnia długa nieobecność była spowodowana wyjazdem. Wyjazd był służbowy ale na tyle luźny by dać mi okazję do zwiedzania i próbowania mniej i bardziej lokalnych pyszności :) Sama podróż była mocno skomplikowana i męcząca ale daliśmy radę. Po trasie Kraków – Warszawa – Paryż – Bruksela mogliśmy w końcu wrzucić coś na ząb i były to burgery w uroczej knajpce Ellis Gourmet. Zamówiłam burgera z jagnięciny w wersji „skinny” czyli bez bułki. Wybaczcie, że nie ma zdjęcia ale nie chciałam celować w stół moim obiektywem w obecności klienta :)

Airport & ellis gourmet
Lotnisko CDG i Ellis Gourmet.

Po obiedzie mogliśmy sobie pozwolić na ekspresową wycieczkę po Brukseli. Na szczęście mieliśmy kilka chwil na zrobienie zdjęć bo na trasie wycieczki było mnóstwo ciekawych miejsc.

Skupisko azjatyckich i bliskowschodnich knajpek, stoisko oferujące owoce morza.
Skupisko azjatyckich i bliskowschodnich knajpek, stoisko oferujące owoce morza.

Po szybkiej wizycie w Brukseli udaliśmy się do pierwszego docelowego miejsca – Antwerpii. Tutaj mieści się siedziba naszego klienta i tutaj spędziliśmy dwa bardzo aktywne dni pełne pysznego jedzenia. Pierwszego wieczora po kolacji udaliśmy się na krótki spacer po centrum (oczywiście zgubiliśmy się). Nie do końca dziwi mnie fakt, że zamiast posiedzieć wygodnie i w cieple przy piwie w jednej z knajpek woleliśmy błądzić po wąskich uliczkach i robić zdjęcia w mrozie. Piwo kupiliśmy w sklepie i wróciliśmy do hotelu.

Antwerpia nocą i klimat walentynkowy.
Antwerpia nocą i klimat walentynkowy.

Ostatniego dnia po obfitym śniadaniu (które wywołało burzę na facebooku ;)) skorzystaliśmy z okazji i rzuciliśmy się w wir zakupów. Poza obowiązkowym zaliczeniem sklepów z czekoladą zaciągnęłam chłopaków (mimo głośnych protestów) do Sissy Boy. No bo jak mogłabym wrócić do kraju bez nowych „propsów” do stylizacji?! Zakochałam się w  tym sklepie. Wracam z talerzykiem i miseczką ;)

Pożywne śniadanie (warzywa są z tyłu ;) ) i Sissy Boy.
Pożywne śniadanie (warzywa są z tyłu ;) ) i Sissy Boy.

 

Walentynkowy klimat w galerii handlowej. "Włoska" ulica w centrum.
Walentynkowy klimat w galerii handlowej. „Włoska” ulica w centrum.

Pogoda tego dnia była mało korzystna więc po całym dniu pieszego wędrowania po mieście strasznie zmarzliśmy i przemokliśmy. Schroniliśmy się w (chyba) jednym z najbardziej hipsterskich miejsc w Antwerpii – Celeste Cafe.

Celeste Cafe i ratunkowe gorące napoje
Celeste Cafe i ratunkowe gorące napoje

To był już koniec wizyty w Antwerpii. Następnym punktem był wielki dworzec kolejowy w tym mieście (gdzie miałam straszne problemy ze zjedzeniem czegoś paleo) i Paryż. W Paryżu wysiedliśmy w Gare du Nord i przesiedliśmy się do metra, które dojeżdża do naszego hotelu mieszczącego się chyba na końcu miasta. Już w metrze prawie straciłam telefon „zaatakowana” przez parę małoletnich złodziei. Na szczęście znajomy wykazał się czujnością i wszystko dobrze się skończyło. To w połączeniu z dziwnym towarzystwem w hotelu i średnią kolacją w pobliskiej restauracji sprawiło, że trochę obawiałam się nadchodzącego dnia.

Dworzec i kolacja.
Dworzec i kolacja.

Następny dzień zaczął się równie kiepsko. Zeszliśmy na śniadanie (zamówiliśmy szwedzki stół) i okazało się, że wszystko co oferują to rogaliki, chleb tostowy, dżemy i płatki z mlekiem. Prawdziwy koszmar dla bezglutenowca i „jaskiniowca” ;) Wypiłam kawę i ugryzłam kawałek sera, który znalazłam gdzieś w lodówce.

Tak czy inaczej trzeba było wyruszać w drogę. W końcu mieliśmy tylko jeden dzień na zwiedzanie Paryża! Wcześniej wybraliśmy kilka punktów i postanowiliśmy poruszać się między nimi metrem. Muszę przyznać, że Paryż ma świetną sieć komunikacji. Mnóstwo linii metra i szybkiego pociągu miejskiego. Jeśli wybieracie się do Miasta Zakochanych to mam dla Was kilka wskazówek:

  • na początku kupcie bilet „Paris Visite”, który uprawnia do korzystania z miejskich środków komunikacji bez ograniczeń i jest ważny 12 godzin,
  • zaopatrzcie się w mapę metra,
  • pilnujcie wartościowych rzeczy jak oka w głowie, zwłaszcza jeśli widać po Was, że jesteście turystami,
  • uważajcie na młodzież biegającą w okolicy zabytków z kartkami zapełnionymi podpisami i pytającą „do you speak english?” – w bardzo podstępny sposób wyciągają kasę,
  • jeśli ktoś chce Wam coś dać to na 100% chce coś w zamian (próbowano nas naciągnąć nawet na znaleziony pierścionek),
  • jeśli chcecie coś zjeść to poświęćcie kilka minut i odejdźcie choćby kilka uliczek od miejsca zwiedzania, tam ceny będą niższe a jedzenie lepsze.

To wszystko może brzmi strasznie, ale jeśli będziecie postępować wg tych punktów to wycieczka napewno się uda. Moją, mimo kilku przejść, również z perspektywy mogę uznać za udaną.

Podczas pierwszego przystanku – na Placu Pigalle – zatarto moje przykre śniadaniowe doświadczenia. W knajpce Omnibus, która wystrojem przypominała mi trochę wagony Wars (nie wiem czemu) zamówiłam sałatkę Baltique. Na talerzu znalazłam m.in. wędzonego łososia, dorsza i kawałki kraba w sosie, podane w połówce awokado. Pyszne! Tak samo jak cydr, na który skusiły się chłopaki.

Cydr i sałatka Baltique w Omnibusie.
Cydr i sałatka Baltique w Omnibusie.

Kawałek za Placem przypadkiem natknęliśmy się na cudowny sklep spożywczy – Causses. Wystrój mnie tak zachwycił, że poprosiłam właściciela o możliwość zrobienia kilku zdjęć. Był trochę zaskoczony ale się zgodził. A co do asortymentu – gdybym tylko miała do dyspozycji kuchnię i więcej czasu to wyszłabym stamtąd obładowana!

Causses niedaleko Placu Pigalle
Causses niedaleko Placu Pigalle

 

Tyle warzyw! I te wazy pękające w szwach od oliwek!
Tyle warzyw! I te wazy pękające w szwach od oliwek!

Najedzeni i pełni pozytywnych wrażeń kontynuowaliśmy zwiedzanie. Zwiedziliśmy jeszcze Łuk Triumfalny, Wieżę Eiffla i katedrę Notre Damme. Wieża jest ogromna, piękna i monumentalna. Szkoda, że tego dnia kryła się w chmurach ale udało mi się ją uchwycić we wczesnowiosennej aranżacji. Jak to jest, że u nas słaba, ale wciąż zima a tam już się wszystko zieleni?

Wiosna pod wieżą Eiffla.
Wiosna pod wieżą Eiffla.

Do katedry Notre Damme weszliśmy trochę od niechcenia a pochłonęła nas chyba na dobrą godzinę. W środku jest tyle do zobaczenia i obfotografowania! Piękne witraże, sklepienia, rzeźby. Ale to nie ten blog. Z Notre Damme wyszliśmy strasznie głodni. Przespacerowaliśmy się z powrotem na brzeg Sekwany i weszliśmy w Rue Dante. Tam znaleźliśmy małą knajpkę Le Dante. Karta wyglądała ciekawie (ślimaki!), w środku siedzieli autochtoni a kelner przywitał nas serdecznie więc postanowiliśmy wypróbować.

Le Dante i ślimaki.
Le Dante i ślimaki.

Ślimaki były pyszne chociaż tylko ja odważyłam się spróbować. Był to mój drugi raz ze ślimakami. Pierwszy zakończył się tragedią ale tym razem oblizywałam palce. Wszyscy wyszli najedzeni, porcje były spore a mięso (stek) przyrządzone bardzo dobrze. Ceny … no cóż, paryskie ale nie rujnujące :) Jedno co sprawia, że po tej wizycie mam niedosyt to nagła zmiana podejścia kelnera. Nie wiem dlaczego ale jak już się rozsiedliśmy postanowił zwracać się do nas z widocznym dystansem i słabo ukrywaną niechęcią. Może trafiliśmy na zły dzień?

Ogólnie rzecz biorąc mam za sobą krótką i intensywną wycieczkę. Była pełna bardziej i mniej pozytywnych doświadczeń, lepszego i średniego jedzenia i mnóstwa ruchów migawki. Jestem pewna, że do obu krajów jeszcze kiedyś wrócę. Na dłużej!

Zdobycze. Czekolada bez cukru i talerze dla mnie. Czekoladki z cukrem dla rodziny ;)
Zdobycze. Czekolada bez cukru i talerze dla mnie. Czekoladki z cukrem dla rodziny ;)

 

Powyższy artykuł ma charakter edukacyjny i nie może być traktowany jako substytut fachowej wiedzy lekarskiej/specjalistycznej. Autorzy cookitlean.pl nie biorą odpowiedzialności za sposób wykorzystania zawartych w nim informacji przez czytelników.

Podziel się z innymi, udostępnij ten wpis!