Choć na co dzień w odniesieniu do jedzenia stosuję zasadę „keep it simple” to czasami, być może w przypływie blogerskiej fantazji, mam ochotę na coś specjalnego. Coś co jadłam w przeszłości ale odtworzone na modłę paleo. Tym razem pozazdrościłam K. burgera. W bule. Burgera po przejściu na paleo jadłam już w sałacie rzymskiej, sałacie lodowej, bakłażanie, w bułce z kalafiora – jest w czym wybierać. Ale tym razem musiała być buła. I co ja mam zrobić jak mam takie zachcianki? Zakasać rękawy i wziąć się do roboty.
Mój przepis na paleo chleb wydawał się idealny do tego zastosowania. Musiałam go jednak odrobinę zmodyfikować. Niestety ciasto w tym przepisie jest lejące więc nie da się z niego uformować bułeczek. Trzeba się wspomóc formą odpowiedniego rozmiaru – mi z pomoca przyszły niskie foremki do creme brulee. Dodatki do burgera zostały podyktowane aktualnym stanem lodówki. Muszę przyznać, że wyszło świetnie!
Nie będę się jednak już rozpisywać. Musicie spróbować sami. Moje burgery cielęce nie są największymi jakie widziałam ale są bardzo sycące! Zdradziecko niepozorne ;)