Są takie potrawy, których brakuje mi odkąd jem paleo. Należy do nich m.in. chili con carne. Od jakiegoś czasu jadam w Kuchni Otwartej (moim ulubionym lunchbarze) wersję bez fasoli ale z podsmażanym boczkiem. Tak bardzo posmakowała mi ta wersja, że postanowiłam wypracować własny przepis.
Z okazji beznadziejnej pogody miałam wczoraj zamknąć się w domu na pół dnia i sprzątać…gotować. Tymczasem K. pojechał wspinać się w skałki. Kiedy słońce jednak zaświeciło nad Krakowem trochę mu pozazdrościłam i wpadłam na pomysł, że wpadnę do całej ekipy z obiadem. Rozgrzewające i sycące chili con carne wydawało się idealne. Przygotowałam większą ilość, zapakowałam wszystko do skrzynki i pojechałam.
Nie wiem jakim cudem ale w końcu trafiłam we właściwe miejsce. Niestety po słońcu nie było już śladu ale przed przyjściem deszczu udało się jeszcze zjeść, powspinać, strzelić kilka zdjęć i zebrać zapasy mlecza na wieczór.
Myślę, że przy dobrej pogodzie warto powtórzyć takie akcje :)
P.S. bagietka oczywiście nie jest paleo!