Zbliża się czas świąt, czas biesiadowania i napełniania brzuchów do rozpuku. Dla niektórych to okazja do poluzowania pasków u spodni i dietetycznego rygoru. Dla innych z kolei to czas ogromnego stresu i ograniczonego zaufania nawet do członków najbliższej rodziny.
Postanowiłam wykorzystać tę okazję do opublikowania przemyśleń, które zbieram w głowie już od jakiegoś czasu. Ciągle nie miałam wystarczającej motywacji bo skończyć, choć przypominam sobie o nim za każdym razem, kiedy dostaje mi się za publikację przepisu na ciasto zawierające mąkę migdałową lub inny kontrowersyjny w środowisku składnik, albo pochwalenie pomysłu na gotową mieszankę krojonych warzyw.
Przypominam sobie o nim za każdym razem, kiedy na “sąsiednich” blogach czytam o tym jak szkodliwe jest gotowanie, pieczenie, czy po prostu jedzenie.
I szlag mnie trafia.
I mam wyrzuty sumienia.
Bo ja też się do tego dołożyłam. Wielokrotnie publikując podobne informacje na blogu i fanpage. Do tej zbiorowej paniki się dołożyłam i teraz do mnie wraca.
Tylko, że ja to przeżyłam na własnej skórze nie ograniczając się jedynie do pouczania o zagrażającym naszemu zdrowiu i życiu składnikach i metodach przygotowania. Ja zastosowałam to w życiu i wierzcie mi lub nie ale miewałam już momenty totalnego zwątpienia, kiedy po kolejnym posiłku czułam dyskomfort lub ostry ból. Zadawałam sobie pytanie co ja w ogóle mogę jeść?. Kiedy bałam się iść zjeść gdziekolwiek na miasto, albo do znajomych spodziewając się ataku na moje trzewia. I zwykle się sprawdzało – choć najczęściej dlatego, że trzewia te były poskręcane ze stresu już przed pierwszym kęsem a to zdecydowanie nie ułatwia trawienia.
I dotarłam do momentu, w którym doszłam do wniosku, że nie chcę tak żyć. Że nie mogę całej swojej uwagi koncentrować na tym, czy cały świat jest przeciwko moim założeniom dietetycznym i czyha na moje zdrowie (w końcu mam wystarczająco dużo problemów na głowie na co dzień). Było to gdzieś między planami wprowadzenia protokołu low FODMAP a rozszerzeniu diety o ryż i ziemniaki.
Nie zrozumcie mnie źle. Nie postanowiłam wrócić nagle do starych nawyków i wsuwać pierogi przegryzając je domową pizzą. Nadal zwracam uwagę bezglutenowość moich posiłków i staram się unikać nabiału (choć to drugie słabiej mi wychodzi co skutkuje nie tylko kiepską cerą ale i nawrotami infekcji zatok). Unikam niektórych FODMAPÓW (kalafior, surowa cebula, czosnek, pieprz, strączki…). Robię to tylko i wyłącznie ze względu na dolegliwości, nie ze względu na ideologię (bardzo chętnie wsunęłabym teraz taką fasolę wrzawską w fasolce po bretońsku, albo sernik np).
Nie nakłaniam Was też do porzucenia zaleceń diety eliminacyjnej dobranej Wam przez dietetyka czy lekarza. To nie moja broszka, nie znam Waszej historii, nie nazywam siebie dietetykiem – wiedzę zdobywam tylko i wyłącznie na własny użytek i by pomagać najbliższym. Piszę Wam o moich osobistych doświadczeniach i wynikach obserwacji moich czytelników, fanów i członków różnych grup facebookowych.
Apeluję jednak do tych, którzy starają się leczyć sami i testują na sobie rozmaite diety eliminacyjne, zaostrzają restrykcje nie mogąc osiągnąć upragnionych celów (czy to zdrowotnych czy sylwetkowych) i działając na zasadzie “za mało się staram, mogę pocisnąć bardziej”. Tudzież tych, którzy bezkrytycznie podchodzą do treści prezentowanych przez różne dietetyczne autorytety popadając w chroniczny stres żywieniowy i coraz większą dezorientację (been there, done that).
Czemu o tym wszystkim piszę?
Bo takim podejściem możecie sobie (nie)zdrowo zaszkodzić!
Niedożywienie
Ciągłe ograniczanie składników diety może przynieść więcej szkody niż korzyści. Jeśli ograniczając spożycie lub eliminując pewne produkty nie zadbamy o to, by zastąpić je odżywczo podobnymi prawdopodobnie nie zapewnimy swojemu organizmowi nie tylko wystarczającej podaży makroskładników ale i witamin i minerałów a to prosta droga do problemów zdrowotnych. I nie, nie chodzi mi tu o słynne “dieta bezglutenowa jest niezdrowa bo nie jemy glutenu” zboża dość łatwo zastąpić o czym już raz pisałam. Chodzi mi o dalsze ograniczenia, o której nietrudno w paleo środowisku (np. stosowanie rozmaitych protokołów na własną rękę).
Co więcej osoby przesadnie ograniczające swoją dietę mają skłonności do spożywania zbyt małej ilości jedzenia a to poza omówionym wcześniej niedożywieniem może prowadzić do załamania metabolicznego.
Stres
Życie w chronicznym stresie spowodowanym przeświadczeniem o szkodliwości jedzenia, od którego tak naprawdę nie możemy się uwolnić może wywoływać szereg dolegliwości, za które możemy winić właśnie swoją dietę i jeszcze bardziej ograniczać swoje menu. To takie błędne koło.
Wpływ stresu na nasze zdrowie
- Długotrwały stres może powodować chroniczny ból napięciowy
- Może też być powodem pogorszenia lub powstania (choć to drugie w skrajnych przypadkach stresu) dolegliwości układu oddechowego
- Długotrwałe wysokie tętno i ciśnienie krwi wywołane chronicznym stresem nadwyrężają układ krążeniowy mogąc się przyczynić do chorób serca a nawet zawału
- Długotrwały stres zaburza gospodarkę hormonalną i może mieć negatywny wpływ na nadnercza i tarczycę (co jest zresztą powiązane)
- Stres zaburza pracę całego układu pokarmowego, co może być mylące dla osób cierpiących lub podejrzewających u siebie nietolerancję
- … i to nie wszystko
Ja oczywiście nie chcę, żebyście nagle porzucili swoje dietetyczne wybory i zaczęli pożerać co popadnie w myśl zasady “hulaj dusza, piekła nie ma” i tłumaczyć sobie, że wdrażacie ideę comfort food.
Chcę tylko, żebyście się na chwilę zatrzymali i zastanowili się, czy faktycznie ograniczenia, które tak ochoczo wprowadzacie czy to w obrębie samych produktów czy ich przygotowania pilnując swojej diety z chirurgiczną precyzją nie przysparzają Wam tak naprawdę cierpienia.
Jasne, warto mieć na uwadze, że włączanie niektórych produktów lub pewnych sposobów obróbki do codziennego jadłospisu może nie być najzdrowsze ale czasem naprawdę warto odpuścić, dla zdrowia właśnie.
Warto też zadać sobie kilka pytań i przekonać się, czy Wasze restrykcyjne podejście do diety nie zaszło za daleko przekształcając się w ortoreksję. Zadajcie sobie kilka pytań:
- Czy marzysz czasem o tym, by móc po prostu zjeść coś nie martwiąc się o jakość posiłku?
- Czy dociera do Ciebie czasem, że dbanie o dietę zabiera Ci zbyt dużo czasu i wpływa na życie codzienne, rodzinne?
- Czy masz problemy z tym, by obdarzyć zaufaniem nawet najbliższe osoby i zjeść posiłki przygotowane przez nie bez potrzeby kontroli?
- Czy stale, dociekliwie sprawdzasz jakie produkty i w jaki sposób mogą Ci zaszkodzić?
- Czy czujesz do siebie wstręt, czy masz silne poczucie wstydu po każdym dietetycznym odstępstwie?
- Czy czujesz, że masz życie pod kontrolą jedynie kiedy przestrzegasz restrykcyjnej diety?
- Czy wywyższasz się nad innymi, nie mogąc znieść ich żywieniowych wyborów?
Jeśli na większość tych pytań odpowiadacie twierdząco to warto popracować nad uzdrowieniem swoich relacji z jedzeniem a może i nawet nad terapią.
A jeśli po prostu czujecie się zagubieni i Wasze samodzielne starania dietetyczne nie przynoszą skutku a może i nawet pogarszają stan Waszego zdrowia – zawsze gorąco polecam nawiązanie współpracy z dietetykiem czy lekarzem. Coraz więcej jest specjalistów o ogromnej wiedzy, chętnych do poszerzania swoich horyzontów. Pytajcie, szukajcie. Nie róbcie sobie krzywdy w ten czy w inny sposób. Nie szukajcie porady i diagnozy w grupach na facebooku!
Z kolei jeśli jesteście zdrowi i po prostu macie mętlik w głowie to polecam Wam kierować się prostą zasadą – niech podstawą Waszego żywienia będzie prawdziwe, jak najmniej przetworzone przez producentów jedzenie. Produkty natury pochodzące od zaufanych dostawców, od lokalnych rolników. A wtedy okazjonalne (co podkreślam) odstępstwa naprawdę nie zrobią Wam krzywdy. Nie musicie panicznie unikać glutenu czy cukru. Ani pieczonych migdałów.
Ja mając takie a nie inne problemy zdrowotne stworzyłam sobie listę priorytetów. Są problematyczne produkty, których zdecydowanie unikam. Są też takie, na które pozwalam sobie od czasu do czasu z pewną dozą ostrożności albo takie, których nie używam na co dzień ale nie boję się zjeść nawet kilka razy w miesiącu.
Na koniec życzę Wam przede wszystkich spokojnych świąt przy stole zastawionym ulubionymi potrawami, czy to w wersji tradycyjnej czy zmodyfikowanej. I radosnej biesiady zamiast zażartej dyskusji na temat diety i jej szkodliwości.
A o tym jak przetrwać święta na bezglutenie pisałam już kiedyś dla Hellozdrowie.pl