Gdzie NIE zjeść w Krakowie – Al Capone

Do Al Capone trafiliśmy przypadkiem. W przypływie zaćmnienia z pewnością wywołanego potreningowym głodem stwierdziłam, że w Mamma Mia może znajdzie się jeden dwuosobowy stolik i zjemy pyszną kolację. Jak nietrudno się domyślić… nie było takiej opcji ;) Posmutnieliśmy i postanowiliśmy „poszukać czegoś po drodze”.

Zaraz na początku ul. Szewskiej (idąc od strony Bagateli) natknęłam się na głównego bohatera tej recenzji. Skuszona menu prezentowanym w witrynie (a raczej zestawem mięs z grilla, który miał zawierać rostbef, polędwicę wieprzową i kiełbasę oraz warzywa) postanowiłam, że zjemy kolację właśnie tam.

Przed złożeniem zamówienia spytałam kelnerki, czy ta pozycja będzie wystarczająca dla dwóch osób (nakierowała mnie na to cena 79,90zł). Niestety potrzebna była konsultacja kucharza, widać mało osób zamawia to danie. W tym momencie powinna mi się zapalić czerwona lampka. K. stwierdził, że to nie wróży dobrze, ale doszłam do wniosku, że zawodowy kucharz nie może zepsuć mięsa z grilla.

Czekaliśmy niespodziewanie długo jak na danie złożone z sałatki i grillowanych mięs. Wtedy już lampka mi się zapaliła. Właściwie to na tym etapie przypomniałam sobie, że nie zostaliśmy spytani o stopień grillowania wołowiny.

W końcu zamówienie dotarło. Przekonałam się jak bardzo się myliłam przewidując doświadczenie kucharza i, że moje późniejsze obawy w związku z czasem realizacji były trafne. Jakkolwiek kiełbaska była OK (chociaż bez szału) to polędwica wieprzowa (która jest naprawdę łatwym do obróbki mięsem) była gumowata a rostbef… rostbef mnie załamał. Szary na zewnątrz, jasnoróżowy w środku i twardy jak podeszwa! K. się poddał bojąc się o swoje zęby. Ja, kierując się jedynie względami odżywczymi (białko to białko) zjadłam cały kawałek. Swoją drogą mogłabym opisać to danie na różne sposoby ale napewno nie słowem „dwuosobowe”. Na pewno nie dla nas i na pewno nie za taką cenę. Talerz mięs to: 1 mała kiełbaska, 2 małe kawałki polędwicy wieprzowej, 1 kawałek rostbefu, druga połowa talerza  zajęta była przez plasterki cukinii i bakłażanu oraz paprykę.

Nie smakował mi też kompletnie dodatek do całości – sałatka z sałaty rzymskiej, zwiędłej rukoli, pomidorów, czerwonej cebuli i sosu balsamicznego. Byłoby OK gdyby nie zwiędła rukola i czerwona cebula. Ale może to tylko moja subiektywna ocena.

Sam lokal na początku oceniłam pozytywnie. Wystrój wydawał mi się adekwatny do nazwy. W wąskiej sali przechodniej stały beczki ze stołkami barowymi a nad nimi wisiały lampy z kloszami z meloników. Całkiem ciekawe rozwiązanie. Jednak usiedliśmy w ostatniej sali i siedząc zauważałam coraz więcej szczegółów, które nie pracowały na ogólne dobre wrażenie. Plamy z farby, krzywo wydrukowane grafiki na ścianach,  wydruki odlepiające się od płyt i wiele, wiele innych. Może czepiam się szczegółów ale jakoś im dłużej tam siedziałam (jeszcze przed otrzymaniem zamówienia) tym mniej przyjemnie się czułam.

Właściwie jedyny pozytywny punkt tej recenzji to obsługa, która była bardzo uprzejma, otwarta i skora do pomocy. W końcu nie ich wina, że kucharz nie radzi sobie z mięsem a właściciel wyjątkowo spieszył się z wykończeniem. Niestety to za mało.  Wyszłam mocno niezadowolona.

W restauracji widziałam sporo osób i wszystkie jadły pizzę. Może akurat pizzę mają dobrą? Niestety nie będzie mi dane sprawdzić.

Na koniec zostawiłam sobie smaczek. Cytat ze strony restauracji na Facebook, który szczególnie mnie rozbawił:

W Restauracji Al Capone przygotowujemy nasze dania tak, jak byśmy robili to dla naszej rodziny.  Może więc weekendowy obiad zjecie z nami, zamiast gotować go w domu?

Jednak wolę sobie sama ugotować.