Ci, którzy mnie znają wiedzą, że staram się dotrzeć do różnych źródeł zdrowej żywności. Nie mam tu na myśli tylko i wyłącznie sklepów “eko” i “bio”. Moim zdaniem największym skarbem są małe, ekologiczne gospodarstwa. Te certyfikowane, założone z myślą o sprzedaży, a także te prywatne, zaopatrujące w prawdziwe jedzenie przyjaciół i znajomych przyjaciół.
Jakiś czas temu pomyślałam, że mogłabym oprowadzić Was po takich miejscach, pokazać ich gospodarzy. Niech więc dzisiejszy wpis będzie pierwszym z serii.
Tak się składa, że w mojej rodzinie nie jestem liderką eko odkryć. Zdecydowany prym wiedzie mój tata, który dużo częściej niż ja bywa na wsi i ma więcej kontaktów. Jakiś czas temu odkrył gospodarstwo pana Leszka, które wspólnie wczoraj odwiedziliśmy.
Choć to trochę zaskakujące pan Leszek pochodzi z Mazur. W poszukiwaniu pracy opuścił jednak piękną krainę jezior o nieskazitelnym powietrzu i przeprowadził się do Małopolski, by w końcu zamieszkać w Alwerni, gdzie hoduje drób. W zeszły weekend miałam okazję pałaszować pieczoną gęś z jego gospodarstwa a wczoraj poznałam kilka jego tajemnic. Poza niewielkim (w chwili obecnej) stadkiem gęsi pan Leszek posiada również sto kur niosek (i kilka kogutów), hodował kaczki i rozważa rozszerzenie działalności o hodowlę królików.
Przyznam szczerze, że planując wyjazd a nawet po drodze liczyłam na to, że pokażę Wam dzisiaj piękne portrety kurzych i gęsich przedstawicielek. Udało mi się jednak sfotografować tylko jedną kurę z bliska. Potem, nie wiedzieć czemu, drób doszedł do wniosku, że nie jestem człowiekiem godnym zaufania i czmychał przede mną w popłochu. A wierzcie mi, mają gdzie biegać bo gospodarstwo zajmuje powierzchnię hektara. Stadka gęsi i kur (kiedy akurat są wypuszczane z wydzielonej zagrody – również na świeżym powietrzu) biegają więc po zielonej trawce otoczonej przez rzekę. Nietrudno zaobserwować, że kury to indywidualistki a gęsi zdecydowanie lepiej czują się w zwartej grupie. Z opowieści pana Leszka dowiedziałam się, że kurom zdarzała się jajeczna dezercja co skutkowało nieprzewidzianym potomstwem. Jak widać zwierzęta mają sporo swobody.
Zarówno kury jak i gęsi żywią się tym co znajdą w trawie i ziemi a w okresie jesienno-zimowym ich dieta wzbogacona jest o ziarno (żyto i owies) i warzywa (ziemniaki). W gospodarstwie Pana Leszka nie stosuje się mieszanek paszowych.
Hodowla gęsi rozpoczyna się w maju, kiedy w gospodarstwie pojawiają się pisklęta. Przez całe lato i jesień gęsi żyją w, opisanych przeze mnie, idealnych warunkach. Aż do listopada – kiedy na naszych stołach ląduje najwięcej gęsiego mięsa (dziś nie tylko Święto Niepodległości ale też dzień św. Marcina – prawdziwe święto gęsiny). Pan Leszek sprzedaje w komplecie tuszki, łapki i podroby. Sam wykorzystuje pierze, choć jeśli bardzo chcecie możecie dostać gęś nieoskubaną.
Jeśli już jesteśmy przy dniu dzisiejszym to, w ramach ciekawostki, muszę wspomnieć, że pan Leszek jest zapalonym biegaczem (trenuje cztery razy w tygodniu i szczerze zazdroszczę mu tras treningowych). Dziś startuje w III Niepodległościowej Jedenastce – biegu na 11 km, który odbywa się w Białym Kościele koło Krakowa. Napisałabym żebyście trzymali za niego kciuki ale mam wrażenie, że właściwie nie będą mu potrzebne bo jest w świetnej formie!
Wracając do drobiu. Pytałam pana Leszka o możliwości …hmmm… sprzedażowe. Przyznał, że w tym roku wszystkie gęsi ma już zamówione ale jeśli będzie wiedział, że w przyszłym roku będzie miał zbyt to chętnie założy większe stado. Póki co można u niego zamawiać jaja od prawdziwie szczęśliwych kur. Ja dziś przywiozłam do domu 50 sztuk, na tydzień wystarczy. W związku z tym, że to gospodarstwo prywatne zdecydowałam, że nie będę podawać informacji kontaktowych publicznie więc chętnych proszę o kontakt ze mną przez hello(małpka)cookitdev.hellostudio.eu
Na koniec dodam jeszcze, że strach jaki wzbudziłam dziś w drobiu nie zniechęcił mnie i nadal planuję mieć własne stado niosek kiedy już w końcu zamieszkam na wsi.
Szczęśliwego Dnia Niepodległości, dnia św. Marcina oraz smacznej gęsi!