Odkąd zaczęłam świadomie dobierać zawartość mojego talerza uznałam, że za pośrednictwem bloga, facebooka i ogólnie rzecz biorąc sieci będę się starać zarazić Was zdrowym podejściem do odżywiania. I nie, nie chodzi mi tu o jedzenie pięciu porcji warzyw dziennie czy picie dwóch litrów wody. Chodzi mi o podejście mentalne do tej jednej z najprzyjemniejszych czynności fizjologicznych. Chciałam Was zarazić dbałością o jakość spożywanych produktów. Czerpaniem radości z przyrządzania potraw bazujących na naturalnych, nieprzetworzonych składnikach. Takich, które nie mogą stać na sklepowych półkach bez końca bo trzeba je zjeść tu i teraz. Takich, które możemy kupić na targu a nie w supermarkecie. Takich, które jeszcze wczoraj biegały po zielonych pastwiskach.
Zastanówcie się, czy opierając swoją dietę w 90% o takie składniki będziemy musieli czuwać nad każdym kęsem, każdym makrem i każdą kalorią? Jeśli będziemy jeść, do syta a nie ponad miarę, mięso, jaja, warzywa i owoce to z pewnością nie będziemy mieli problemów z nadwagą czy otyłością.* To czy na kogoś lepiej działa przewaga warzyw nad mięsem, przewaga mięsa nad warzywami, eliminacja jaj czy ich codzienne spożywanie w ilościach hurtowych, więcej węglowodanów czy więcej tłuszczu to już naprawdę kwestia indywidualna. Nie ma dwóch identycznych osobników ludzkich. Nie możemy więc postępować szablonowo, zwłaszcza w tak ważnym aspekcie naszego życia jak odżywianie. Ktoś może mieć alergię na jaja, ktoś inny może przez dwa tygodnie żałować rolady koziej.
Kult numerków
Ja rozumiem, że na początku każdy chce w jakiś sposób panować nad swoim organizmem, badać jak reaguje na proporcje makroelementów w diecie. To jest OK dopóki traktujemy to jako metodę poznania samych siebie a nie cel sam w sobie. Wkurza mnie ten kult numerków, choć sama mu ulegałam. Do niedawna na blogu można było znaleźć tabele wartości odżywczych przy każdym przepisie. Od jakiegoś czasu narzekacie, że zniknęły. Tak! Zniknęły bo ja chcę po prostu dobrze się odżywiać, nie chcę spędzać wieczorów nad kalkulatorem. Chcę Wam dostarczać pomysły na pyszne potrawy z dobrych składników. Przestanę też wrzucać jadłospisy z uwzględnieniem makr i kalorii. Chcecie wiedzieć jak jem? W porządku, mogę wypisać wszystkie posiłki z danego dnia, ku inspiracji. Mogę nawet robić zdjęcia. Ale po co numerki? Po co mam kogoś dezorientować?
Kompletnie nie rozumiem popularności koncepcji deficytu energetycznego. Wyznaję raczej wyższość mikroelementów nad makroelementami. Bo przecież można być na teoretycznym deficycie energetycznym a dostarczać swojemu organizmowi wszystkich potrzebnych składników odżywczych. Jedząc produkty takie, jakimi je natura stworzyła. Można też jeść idealnie kalorycznie i makroelementowo, a nie dostarczać swojemu organizmowi pierwiastków niezbędnych do zachowania zdrowia. Wielu z Was pewnie słyszało o ludziach otyłych i niedożywionych. Ludzki organizm to bardzo złożona machina, nie żywi się wyłącznie glukozą.
Dlaczego więc wszyscy zwracają tak szczególną uwagę na kalorie? Dlaczego bulwersujecie się, kiedy wrzucam swój jadłospis, który najczęściej zamyka się w 1500 kcal? Dlaczego łapiecie się za głowę i pytacie „co robię źle jedząc 2000 kcal?!„. NIC. Jeśli czujecie się dobrze, nie macie dolegliwości układu pokarmowego, nie macie problemów ze spadkiem energii, nie chodzicie przejedzeni a wasze wyniki są dobre to wszystko jest w najlepszym porządku. Keep up the good work i nie zaprzątajcie sobie głowy moimi kaloriami. Ani swoimi. Ani żadnymi innymi. Jeśli chcecie zrzucić co nieco dajcie sobie czas, dobra forma zewnętrzna to odzwierciedlenie dobrego stanu Waszego organizmu a osiągnięcie to czasami długotrwały proces.
Szanujcie jedzenie, jedzcie przede wszystkim to co nie ma etykiety, najlepiej własnoręcznie przyrządzone. Jedzcie tak często jak jesteście głodni tak dużo aż się nasycicie. Śpijcie dobrze, bądźcie aktywni (schody zamiast windy już robią robotę), wyłączcie facebooka, wstańcie sprzed komputera i wyjdźcie na spacer z przyjaciółmi – życie będzie przyjemniejsze ;)