Jakieś dwa miesiące temu, kiedy osiągnęłam chyba apogeum zmęczenia pracą nad materiałami do książki obiecałam sobie, że kiedy już wszystko wyślę wyjadę gdzieś daleko choćby na weekend i odpocznę.
Mam w sobie chyba coś z Adasia Miauczyńskiego (Dzień Świra) bo odpoczynek kojarzy mi się przede wszystkim z morzem. Szybko więc przeszłam od słów do czynów i zarezerwowałam pobyt w Sopocie i bilety na pociąg.
No i w końcu stało się. Wszystkie materiały poszły do wydawcy a ja z K. z samego rana wpakowałam się do pociągu. Szczerze mówiąc miałam po prostu odpoczywać ale w międzyczasie postanowiliśmy znów sprawdzić co Sopot ma do zaoferowania paleożercom. Z kolei skoro już sprawdziłam to naturalnie muszę się z Wami podzielić wrażeniami.
Pierwszego dnia mieliśmy sprawdzić Stację Sopot jednak okazało się, że aktualnie jest remoncie (dziwnym trafem nie zauważyłam wzmianki o tym na fb). Byliśmy już na tyle głodni, że postanowiliśmy odwiedzić znane nam już …
Crudo
Bohaterów Monte Cassino 36/2, Sopot
Od jakiegoś czasu szaleję za śledziami (moje solone śledzie nadal dojrzewają lodówce, zobaczymy co z tego wyjdzie) więc marynowany śledź bałtycki był tą pozycją w karcie, która jako pierwsza rzuciła mi się w oczy. Jak sami widzicie na zdjęciu poniżej śledź prezentował się okazale. Dostałam całą tuszkę, świeżą, smaczną i świetnie skomponowaną z dodatkami (w menu agrest, burak i bób – u mnie chyba wersja specjalna).
W daniu głównym również dominowała ryba – filet z troci fiordowej z dodatkiem skorzonery, brokułów, marchwi i rzodkwi. I znowu – pięknie podane i pyszne danie. Porcje w sam raz żeby zaspokoić głód i nacieszyć się smakiem. Prawdziwe, świeże jedzenie- znów się nie zawiodłam i kolejny raz polecam jako miejsce przyjazne osobom stosującym dietę bezglutenową czy jedzącym paleo, obsługa wie o co chodzi i chętnie doradzi pozycje z karty, które będą dla nas bezpieczne.
Kolejnym miejscem, które odwiedziliśmy był
Cały Gaweł
Dworcowa 7, Sopot
Kawiarnia, bar zlokalizowany w nowej galerii Sopot Centrum, rzut beretem od dworca pkp i miejsca, w którym się zatrzymaliśmy. Wydawał się więc idealnym miejscem na sobotnie śniadanie. Właściciele chwalili się na stronie, że stawiają na naturalne kaszubskie produkty więc mogliśmy spokojnie wpaść na wiejskie jajka. Chciałam zamówić coś z karty (choć z menu dnia znów kusiły śledzie) więc wybrałam śniadanie kaszubskie w wersji bez glutenu i bez nabiału. Poprosiłam więc aby zamiast serów na talerzu znalazło się po prostu więcej wędlin.
Śniadanie było smaczne choć w porównaniu do tego które dostaję co sobotę w Krakowie (muszę w końcu opisać Kraków z paleo perspektywy) delikatnie pozostaje w tyle ilościowo. Ja zamówiłam jajka na miękko, K. jajecznicę. Wyjątkowo nie spodobało mu się skrobanie widelcem po teflonowej patelni, na której jajecznica została podana więc czuję się zobligowana wspomnieć o tym w jego imieniu ;)
Bardzo spodobał mi się klimat tego miejsca. Bardzo przyjazny, rodzinny – jakby w kontraście do surowego wnętrza, które też przypadło mi do gustu. No i kawa – kawa jest pyszna. W menu widziałam też sporo ciekawych pozycji, które są lub mogą być dostosowane do diety. Miejsce ogólnie oceniam jako bezpieczne dla wrażliwców.
Przyznam szczerze, że dobrze zrobiliśmy wybierając się do Sopotu pociągiem. Przede wszystkim oszczędziliśmy dużo czasu (i pieniędzy) na trasie ale też byliśmy zmuszeni poruszać się na miejscu pieszo. Pomogło nam to trawić wszystkie te pyszności, które pochłanialiśmy. Po drodze z jednego do drugiego miejsca znaleźliśmy mały plac zabaw… dla dużych dzieci.
– Patrz K. opona…
– Chcesz poprzerzucać?
– Hmm daj spokój… jak ja teraz… No dobra namówiłeś mnie!
Kolejnym miejscem, które odwiedziliśmy podczas naszego pobytu było…
Tu’gether
Grunwaldzka 65, Sopot
Przyznam szczerze, że Tu’Gether wygrzebaliśmy gdzieś na fb będąc już w Sopocie i poszliśmy trochę w ciemno. I nie żałuję ani trochę!
Mieliśmy sporo szczęścia, że znalazł się dla nas stolik bo ta mała restauracja jest ciągle pełna. Serio, najlepiej zrobić rezerwację z wyprzedzeniem. Przy stolikach ciągle zmieniają się ludzie. Do godziny 18 można tam zjeść lunch za 29 zł złożony z przystawki, dania głównego i deseru. Po godzinie 18 można zarezerwować menu degustacyjne. Oczywiście przez cały czas możemy zamawiać dania z karty.
My skusiliśmy się na menu lunchowe. Krem z pomidorów, policzki wołowe i K. wziął deser – sernik, z którego ja zrezygnowałam. Tutaj również sympatyczna kelnerka pomogła mi w wyborze odpowiednich dań i zaproponowała zamianę problematycznych składników.
Trochę mi teraz wstyd bo zdjęcia nie oddają tego jak dobrze wyglądały te potrawy. Bardzo ładnie podane i przede wszystkim szalenie smaczne. Krem z pomidorów dostałam bez śmietany i w żaden sposób mu to nie ujęło. Był pyszny, idealny w swojej prostocie. A policzki wołowe… to prawdziwy foodgasm. Serio. Mogłabym przysiąc, że wyszły z wolnowaru! Odważyłam się też pierwszy raz od bardzo dawna spróbować ziemniaków. Zamiast puree dostałam ziemniaki kruszone – wersję bez nabiału.
Polecam, polecam i jeszcze raz polecam.
Te trzy miejsca to moje odkrycia.
Nie tylko dlatego, że jedzenie jest tam ładnie podane i smaczne. Najlepszą reklamą niech będzie to, że absolutnie nic mnie nie bolało po wizycie w każdym z nich. Czułam się przyjemnie najedzona ale nie ociężała. Życzę sobie więcej takich bezpiecznych miejsc, nie musiałabym się obawiać stołowania na mieście. Będę tam wracać z przyjemnością przy każdej okazji.
Niestety jak zawsze musiała zdarzyć się skucha. Pluję sobie teraz w brodę, że nie posłuchałam K. i jego głosu rozsądku. Nie wiem czemu uparłam się, żeby odwiedzić restaurację zlokalizowaną przy molo. Wydawało mi się, że kiedyś była tam dobra smażalnia ryb i być może mają z tym coś wspólnego. K. twierdził, że w takim miejscu (blisko molo) nie mogą dobrze karmić ale ja uznałam, że wnętrza wyglądają obiecująco u przecież Crudo też jest w ścisłym centrum a poza tym oceny na facebooku mają dobre.
No więc poszliśmy, na kolację do
Rybna Ferajna
Plac Zdrojowy 1/3/5 (lewe arkady), Sopot
Nie chcę się zbyt mocno rozpisywać. To było po prostu złe. Od początku złe. Miałam ochotę na halibuta ale dowiedziałam się, że z dań głównych mogę zjeść tylko dorsza smażonego na maśle. Spytałam czy mogę dostać coś zamiast ziemniaków i wspólnie z kelnerką ustaliłyśmy, że dostanę „więcej zielonego”. OK tu nie mogę nic zarzucić, pani była uprzejma i wydawała się wiedzieć o co chodzi z tą całą dietą bezglutenową.
Zamówiliśmy kawę, śledzia (rolmopsy) marynowanego w ziołach z chili oraz wymienionego wcześniej dorsza i polędwiczki wieprzowe dla K.
Już przy kawie czułam, że będzie źle. Jako zdeklarowany kawoholik mogę z pewnością powiedzieć, że była to jedna z gorszych kaw jakie piłam.
Na śledzia czekałam dość długo. Myślałam, że przyrządzają go na miejscu, rozpieszczona wcześniej przez kucharza Crudo spodziewałam się naprawdę wiele. Niestety to co dostałam podniosło mi ciśnienie. A dostałam coś co wyglądało jak gotowiec z plastikowego wiadra, wpakowany niedbale do słoiczka. Ilość cebuli zabiłaby każdego kto cierpi na ZJD.
Po śledziu było mi tak przykro, że widok dorsza dobił mnie już kompletnie. Ryba była w czymś obtoczona więc tylko dopytałam kelnerkę, czy na pewno nie ma tam mąki. Sama ryba była jednocześnie bez smaku i przesolona. A kombinacja surówki z kiszonej kapusty z sałatką z roszponki, pomidorków, ogórków i sosu balsamico (czego tam nie było!) … serio zaczęłam się zastanawiać czy to kucharz minął się z powołaniem czy też problem tkwi gdzieś wyżej.
Złe wrażenie spotęgował tylko fakt, że danie główne jedliśmy w otoczeniu brudnych naczyń (filiżanek po kawie, naczyń z przystawki) bo obsługa straciła zainteresowanie naszym stolikiem.
W takich chwilach czuję się zwyczajnie oszukana. Mam wrażenie, że takie knajpy to modelowi kandydaci do udziału w Kuchennych Rewolucjach ale wiem, że nikt nigdy się na to nie zdecyduje bo przecież turysta i tak przyjdzie, choćby ten jeden raz, napcha się po brzegi i zapłaci. Po co więc się starać? A zapomniałabym. Zapłaci i odchoruje. Bo oboje po tej kolacji mieliśmy wrażenie, że połknęliśmy kamień.
Więc jeśli kiedykolwiek usłyszycie kuszenie kulinarnego szatana i zapragniecie rybki przy molo. NIE! Nie idźcie tam.
Lepiej idźcie na ciastko do White Marlin (niedaleko molo). Czasami zdarza im się mieć wersję bezglutenową a w środku i w ogródku jest bardzo przyjemnie.
Na koniec tego emocjonalnego wpisu wrzucam kilka migawek, miłego oglądania!