Od czasu do czasu uda mi się wybrać w skały razem z K. Zazwyczaj staram się wtedy zorganizować sobie jakoś czas ale najczęściej kończy się tak, że czekam przy grillu i pogłębiam swoją opaleniznę (ostatnio zabrałam do lasu, po deszczu, rower z kołami szosowymi więc moja wycieczka skończyła się dość szybko – brawo ja). Tym razem jednak miała mi towarzyszyć Justyna, więc ucieszyłam się, że w końcu spotkamy się w innych okolicznościach niż przy okazji wbijania patyczka (lub igły) w punkty spustowe zlokalizowane w moim ciele ;)
No ale ja nie o tym. Justyna wpadła na genialny pomysł – żebym zrobiła lody o smaku solonego karmelu. Trochę się opierałam bo cały dzień eksperymentowałam z dżemami i konfiturami bez cukru i czekało na mnie jeszcze 6 kg wiśni do drylowania. Postanowiłam jednak wykorzystać lodową obietnicę i namówiłam K. do pomocy przy wiśniach. Wilk syty i owca cała :D
Zimny deser zjedliśmy następnego dnia w pięknych okolicznościach przyrody, zaraz po sesji zdjęciowej, której efekty możecie zobaczyć poniżej. Na ostatnim zdjęciu Justyna – kobieta bez której nie było by tego wpisu! A same lody? Szczerze mówiąc wyszły jeszcze lepiej niż kokosowe – uwielbiam słodko słone połączenia. Dobrze, że było nas 6 a w pobliżu kręciły się dzieciaki bo zjadłabym zdecydowanie za dużo.
Swoją drogą… miny wszystkich ludzi, którzy tego samego dnia postanowili odwiedzić Łabajową i natknęli się na grupkę ludzi wcinających lody na gałki były po prostu bezcenne!