Jak uzdrowić swoje relacje z jedzeniem?

Już nie pierwszy raz przekonuję się, że dzięki Wam mam niewyczerpane źródło tematów na bloga. Inspirujecie mnie swoimi komentarzami pod wpisami, wiadomościami tu i na fanpage a teraz też w ramach grupy Bez cukru na facebooku.

I właśnie Wasza aktywność w tej grupie sprowokowała mnie do pewnych przemyśleń. Od razu mówię, że nie chcę tu występować w roli niewinnej ekspertki bo nią nie jestem. Zależy mi na tym, żeby przeanalizować problem bo taka analiza może Wam pomóc znaleźć rozwiązanie problemu. Problemem tym jest wracanie do złych nawyków mimo przebytego (albo w trakcie) detoksu.

Detoks cukrowy pomaga naszemu ciału oczyścić się z cukrowych pozostałości, przywrócić do równowagi poziom cukru we krwi i uspokoić fizyczne uzależnienie. Niektórym udaje się też pokonać psychiczne przyzwyczajenie jednak zauważyłam, że nie wszyscy cieszą się tym sukcesem.

Z moich doświadczeń wynika, że najczęściej na „porażkę” narażeni jesteśmy kiedy:

  • ulegamy pokusie
  • zbyt mocno koncentrujemy się na wyzwaniu (jakim jest dieta lub detoks)
  • chcemy się nagrodzić
  • chcemy sobie coś zrekompensować

Najpierw więc powinniśmy zastanowić się co leży u podstaw naszego „grzechu”.

Dlaczego ulegamy pokusie? Bo mamy dostęp do produktów których chcemy unikać? Bo mamy za dużo czasu na myślenie o nich? Warto w takim wypadku zastosować zasady, które opisałam w poprzednim wpisie ( Jak przetrwać detoks cukrowy, jak przetrwać na diecie ) ta przyczyna jest, moim zdaniem, najłatwiejszą do ogarnięcia.

Stres

Bywa i tak, że postrzegamy swoją dietę (np. taki detoks) jak nie lada wyzwanie, coś praktycznie niewykonalnego, kompletną rewolucję, której przeprowadzenie może dorównać trudnością wyprawie na K2. Takie podejście powoduje, że sami utrudniamy sobie zadanie. Budujemy napięcie, nakręcamy się w negatywnych emocjach. W efekcie padamy przy pierwszym lepszym starciu bo tego napięcia nie wytrzymujemy. Znacznie łatwiej by było już na początku przejść z dietą to porządku dziennego. Lepiej powiedzieć sobie „OK teraz to mój sposób odżywiania, tak będą wyglądały moje śniadania, obiady i kolacje” i tyle. Pomyślmy sobie, że to tylko jeden aspekt życia. Przecież jeżeli do tej pory się na nim nie koncentrowaliśmy to dlaczego powinniśmy to zmieniać? Zmieniamy tylko rodzaj jedzenia.

Oczywiście są osoby, które ta koncentracja motywuje (ja do nich należę) i planowanie posiłków, pichcenie, komponowanie na talerzu pomaga podkręcić pozytywne emocje. Ale w tej chwili koncentruję się na osobach, u których potrzeba kombinowania, komponowania i wymyślania ciągle nowych potraw może być destruktywna. Może wywołać stres. W takim wypadku lepiej pójść po najmniejszej linii oporu i potraktować odżywianie czysto funkcjonalnie. Właśnie – jako odżywianie a nie jedzenie. Proste zadanie – dostarczenie organizmowi składników odżywczych potrzebnych do prawidłowego funkcjonowania.

Nie zrozumcie mnie źle, sama uwielbiam jeść i gotować (co chyba widać po blogu) ale część z nas lepiej sobie radzi jeśli nie ma ciśnienia. Sama czasami mam ciężki dzień i wiem, że kombinowanie na siłę może tylko sprawić, że ominę posiłek a potem będę narażona na atak nagłego podjadania. Ze stresu, z poczucia porażki. W takim wypadku po prostu wyciągam mięso z lodówki/zamrażarki podsmażam lekko i dodaję dowolne warzywa. Nic specjalnego, nic kreatywnego.

Jedzenie jako nagroda

Często na grupie pojawiały się deklaracje typu „detoks się kończy, mam już torbę czekolady/ciasto/lody”, „jak skończę detoks to objem się pączkami”. Moim zdaniem to stąpanie po cienkim lodzie. Nasz umysł być może jest skomplikowany a nasza psychika nie do końca zbadana ale jeśli chodzi o tak podstawowe aspekty życia jak jedzenie i nagradzanie to jesteśmy skonstruowani dość prosto. Jeśli każdą okazję do świętowania powiążemy z jadalną nagrodą to szybko się okaże, że będzie to jeden z niewielu bodźców, które będą w stanie nas wprowadzić w dobry nastrój. Na grupie pojawiło się nawiązanie do Psa Pawłowa i choć pewnie znajdą się tacy, których to porównanie obruszy to uważam, że w pewnym stopniu jest ono celne. Czemu? Jedzenie to bodziec bezwarunkowy (taki na który organizm jest przygotowaniu już od narodzin), więc jeśli zestawimy go z innymi bodźcami (pozytywnymi) to bardzo trudno będzie nam zlikwidować to połączenie. W konsekwencji trudniej będzie nam zerwać emocjonalną więź z jedzeniem.

Zresztą mam wrażenie, że osoby które nagradzają się jedzeniem są bardziej podatne na uzależnienie od niego. Z kolei uzależnienie od jedzenia jest ekstremalnie trudne do przezwyciężenia. Osoba uzależniona od papierosów może je po prostu odstawić, nie są jej niezbędne do funkcjonowania. Jedzenia nie możemy się pozbyć bo jest nam potrzebne do życia. Osoby uzależnione od jedzenia ciągle stykają się z czynnikiem uzależniającym.

Jaka jest moja metoda? Skończyłam detoks? Kupię sobie nową parę leginsów (leginsy są dobre na wszystko)! Skończyłam długie i wyczerpujące zlecenie? Wyjadę na weekend w góry/nad morze/do spa gdziekolwiek! Poszukajcie większych lub mniejszych przyjemności, które moglibyście zaadaptować na nagrody. Poświęćcie pół godziny z życia i zanotujcie te przyjemności w dobrze widocznym miejscu. Może to być lodówka, lustro w przedpokoju, ekran telefonu. Popatrzcie na nią kiedy postanowicie uczcić jakieś małe lub większe zwycięstwo.

Inna sprawa – moim zdaniem trzytygodniowe czyszczenie organizmu z cukru zakończone cukrową ucztą jest masakrycznie nielogiczne ;) To tak jak objadanie się po pierwszym zrzuconym kilogramie.

Jedzenie jako pocieszenie

Emocjonalna więź z jedzeniem może być utrwalana również w zupełnie przeciwnych okolicznościach. Kiedy po ciężkim dniu w pracy (co gorsza głodni) po drodze do domu wpadamy do sklepu, kiedy staraliśmy się o coś co nam się nie udało, kiedy spadły na nas wiadomości z którymi nie mogliśmy sobie poradzić. Wszystkie negatywne emocje sprawiają, że czujemy nieodpartą chęć osłodzenia sobie życia. I znów jedzenie staje się jedynym pozytywnym bodźcem. Kiedy utrwalimy sobie taką reakcję będziemy chcieli do tego bodźca wracać i w końcu możemy się zapętlić.

Jak sobie z tym poradzić? Przede wszystkim powinniśmy sami sobie postawić diagnozę. W czym tkwi problem? Co jest przyczyną naszego niepowodzenia? Potem odpowiedzmy sobie na bardzo ważne pytanie. Czy szukanie pocieszenia w jedzeniu rozwiąże nasz problem? Czy na dłuższą metę zajmie nasze myśli odciągając nas od negatywnych emocji? Przecież zjedzenie tortu może nam zająć kilka minut. Po fakcie możemy poczuć chwilową ulgę ale potem wpadniemy w jeszcze większy dołek, który sami sobie wykopiemy wyrzutami sumienia. Sama ostatnio miałam ciężki dzień, informacje, które do mnie dotarły były ponad moje siły. Powiem szczerze, że długo stałam w sklepie przed półką z czekoladami. Ale nie poddałam się. Porozmawiałam z bliskimi osobami a potem pojechałam do pracy (mimo, że był weekend) żeby zająć się czymś wymagającym skupienia.

W chwilach zwątpienia (a każdy je ma, uwierzcie mi!) najlepiej po prostu z kimś szczerze porozmawiać. Pójść razem na spacer, wyrzucić z siebie wszystko co boli a przy okazji wyjść na świeże powietrze, dotlenić organizm. Przecież druga osoba, która nas rozumie lub przeżyła to co my może nam pomóc znaleźć realne rozwiązanie albo po prostu pogodzić się z sytuacją. Jeśli czujemy się bezsilni bardzo często pomocny staje się trening. Z doświadczenia wiem, że im cięższy tym lepiej (i chyba nie jestem sama w tych spostrzeżeniach). Wielokrotnie załamywałam się czymś na co nie miałam wpływu. Bywały tak ekstremalne sytuacje kiedy nie miałam ochoty wychodzić do ludzi. Gdybym się poddała pewnie zamknęłabym się w szafie. Ale zmuszałam się (albo K. mnie zmuszał) i szłam na trening poprzerzucać żelazo. To dawało mi poczucie, że jednak mam nad czymś władzę. Mam władzę nad własnym ciałem i jestem w stanie je zmusić do działania. Jeśli mogę tak wpłynąć to na ciało to czemu nie na umysł? Mam wrażenie, że w kształtowaniu naszej psychiki udowadnianie sobie swojej siły ma ogromne znaczenie. Jakakolwiek wymagająca aktywność fizyczna jest do tego idealna.

Poza tym. Mamy grupę wsparcia! Jak sama nazwa wskazuje jesteśmy tam, żeby się wspierać. Spróbujcie jednak poprosić o wsparcie kiedy poczujecie, że zaraz nastąpi żywieniowa katastrofa, ZANIM będzie za późno. Nie ma się czego wstydzić! Grupa jest zamknięta i wszyscy staramy się by były tam tylko osoby zainteresowane pomocą lub jej niesieniem. Napiszcie po prostu „Hej, nie daję rady XYZ mnie przerasta i czuję, że zaraz się poddam” – na pewno znajdzie się rozwiązanie albo chociaż słowa otuchy.

To tyle. Mam nadzieję, że chociaż trochę ułatwiłam Wam zadanie. A może macie jakieś swoje sposoby na radzenie sobie w trudnych momentach życiowych i żywieniowych?

Powyższy artykuł ma charakter edukacyjny i nie może być traktowany jako substytut fachowej wiedzy lekarskiej/specjalistycznej. Autorzy cookitlean.pl nie biorą odpowiedzialności za sposób wykorzystania zawartych w nim informacji przez czytelników.

Podziel się z innymi, udostępnij ten wpis!