Nasze paleo środowisko może się wydawać bardzo jednolite albo nawet trochę hermetyczne. Wiem, jednak, że nie wszystkie osoby, które wdrożyły u siebie ten styl żywienia są dietetykami, trenerami czy blogerami kulinarnymi. Pewnego dnia pomyślałam, że fajnie by było pokazać ciekawych ludzi „spoza środowiska”, którzy na co dzień jedzą paleo.
Dziś z przyjemnością publikuję rozmowę z Alex – współtwórczynią przedsięwzięcia Busem Przez Świat. Jeśli jakimś cudem nie wiecie o co chodzi spieszę wyjaśnić. Ola wraz z Karolem od prawie 6 lat podróżują po świecie sami lub w towarzystwie większej ekipy. Co w tym niezwykłego? W swoje wyprawy wyruszają kultowym Volkswagenem – ogórkiem a w trakcie podróży starają się utrzymać dzienne wydatki na poziomie 8$ na osobę. Pamiętam, kiedy podczas studiów zamiast uczyć się do sesji z zapartym tchem oglądałam filmy z ich wypraw na youtube!
Poniżej Ola zdradzi Wam kilka sekretów: Jak się żyje ciągle w drodze? Jak pozostać wiernym paleo w podróży? I skąd się biorą te wszystkie piękne zdjęcia?
Skąd taki pomysł na życie? Od czego się zaczęło?
Podróże biorą się z potrzeby podróżowania, z niczego więcej. Chcieliśmy zacząć podróżować ale jako studenci nie mieliśmy wielkich pieniędzy na wycieczki z biurami podróży. Dlatego postanowiliśmy, że będziemy podróżować na własną rękę. A żeby było taniej będziemy robić to własnym samochodem, który będzie także naszym domem.
Za 2000 zł kupiliśmy ponad 20 letniego VW T3. Znaleźliśmy go na jakiejś wiosce niedaleko Świdnicy na Dolnym Śląsku i był w opłakanym stanie. Ale kosztował bardzo niewiele, a my zakochaliśmy się w nim i postanowiliśmy dać mu drugie życie. W ciągu kilku miesięcy z pomocą przyjaciół pomalowaliśmy go i przerobiliśmy na kolorowego kampera. Na przeróbki wydaliśmy około 1000 zł. W naszym busie mamy rozkładaną kanapę, gniazdka 220V, bagażnik dachowy a nawet elektryczny prysznic.
No i zaczęło się coś co trwa już ponad 5 lat. Jak do tej pory odwiedziliśmy 52 państwa na 5 kontynentach wydając średnio 8$ dziennie/osobę. Teraz spędzamy w podróży około pół roku i stało się to naszym sposobem na życie. Wydaliśmy już 2 książki podróżnicze: “Busem przez świat, Wyprawa pierwsza” i “Busem przez świat – Ameryka za 8$”. Aktualnie piszemy trzecią: “Australia za 8$”. Organizujemy mnóstwo spotkań podróżniczych, spotkań firmowych, współpracujemy z wieloma markami. Nasze życie nas totalnie zaskoczyło.
Jakie są największe wyzwania podróżnika dbającego o dietę? Jak przygotowujecie się do wyprawy pod względem wyżywienia? Pakujecie weki i konserwy do granic pojemności busa czy też nastawiacie się na kosztowanie lokalnej kuchni i dobrą wolę napotkanych ludzi?
Kwestia żywienia u nas wciąż ewoluuje. Ale najpierw muszę podkreślić, że u nas, młodych-nieustraszonych najważniejszą rzeczą na świecie BYŁO minimalizowanie kosztów podróży. Dlatego przez pierwsze 3 lata jedliśmy tylko ZUPKI CHIŃSKIE! Żałuję, że nie oddałam swojego organizmu wtedy jakimś naukowcom, którzy z pewnością coś ciekawego by z tego wyciągnęli, coś w stylu eksperymentu na miarę “Super size me”. Kolejnego roku zaszaleliśmy i kupowaliśmy puszkowane makarony w sosie za około 1$ za puszkę. A później mój organizm zawołał o pomstę do nieba i wszystko zaczęło się sypać. Wtedy, podróżując przez Australię, poznałam Magdę z bloga zdrowiej z scd. Były święta Bożego Narodzenia i spędziłyśmy kilka dni razem. Magda zapoznała mnie z blogiem tłuste życie i już do końca podróży przez Australię miałam najlepszą lekturę w moim życiu, która zaczęła zmieniać mnie, mój sposób żywienia i moje życie w ogóle.
Gdy jedziemy busem zabieram swoje wekowane paleo-szaleństwa, gdy lecimy samolotem to w małe woreczki pakuję jakieś super foods, żeby dodawać sobie do jedzenia. Poza tym współpracujemy z pewną firmą z Czech, która opracowała ciekawy system zamykania żywności (coś jak wekowanie) tylko, że w woreczkach, żeby było lżej. Mają oni czyste jedzenie bezglutenowe, bez laktozy, bez cukru, bez strączków. Często w podróż zabieram też jedzenie od nich. No i oczywiście zanim gdzieś się wybierzemy, sprawdzam co się w danym regionie jada. Bo kurde, wszędzie da się zjeść zdrowo. Zupki chińskie i inne trutki zabieraliśmy do krajów drogich, jak Australia, Nowa Zelandia, Norwegia. Ale jest masa państw na świecie gdzie taniej jest zjeść wiadro świeżych warzyw i owoców niż taką zupkę chińską. Jeżeli ktoś ma problemy ze strony układu pokarmowego i to hamuje przed podróżowaniem to trzeba ułożyć podróżowanie pod ten problem i jeździć tam gdzie jest raj owocowo-warzywny jak południe Europy, Bałkany, wiele państw Ameryki Południowej, Azja.
Który kraj, Twoim zdaniem, może się poszczycić najlepszą kuchnią, a który nie zachwycił Twojego podniebienia?
Maroko jest tanie jak barszcz i kulinarnie jak najbardziej w stylu paleo. Maroko przede wszystkim jest rajem świeżych mózgów (jakkolwiek przerażająco by to nie zabrzmiało! ). Tam już za pare złotówek (nie pamiętam dokładnie ile, ale wierzcie mi, że każdego kto mógł sobie pozwolić na transport tam, stać również na codziennie jadanie mózgu) można kupić świeżutki mózg kozy, barana czy owcy. Jada się tam też dużo grillowanego mięsa i mnóstwo warzyw i owoców. Wyobraźcie sobie, że pewnego dnia siedzieliśmy z Karolem w pięknej restauracji z widokiem na Marakesz, zjedliśmy po 2 dania i deser (nitki mango z kolendrą), wszystko popiliśmy herbatą i zapłaciliśmy 30zł. Bez targowania się! I co ważne – po posiłku nie wystąpiły żadne dolegliwości. A jeśli chodzi o kraj z kiepskim jedzeniem to nie ma takich – są miejsca gdzie robi się jedzenie w kiepskich warunkach, ale to chyba reguła ogólnoświatowa.
Czy masz jakąś ulubioną lokalną potrawę? A może przywiozłaś z wypraw jakieś ciekawe przepisy?
Ja lubię proste jedzenie i uwielbiam próbować nowe rodzaje mięs. Pokochałam mięso z kangura i z wielbłąda – jest ono paradoksalnie najtańszym mięsem w Australii i nawet nas było na nie stać!
W tym roku planujemy wyjazd do Szwajcarii, Gruzji i powrót do Australii i jestem pewna, że jeśli chodzi o Gruzję to stamtąd przywiozę niejedną inspirację żywieniową.
Wspominałaś, że dotychczasowy sposób odżywiania mocno odbił się na Twoim zdrowiu. Czy możesz powiedzieć mi coś więcej?
To co mocno mnie dobiło to bardzo kiepski stan skóry, z którym wciąż się borykam bo plamy, odbarwienia, blizny są mocne i głębokie. Poza tym wyszedł mi przewlekły stan zapalenia w żołądku, nieszczelne jelito, kiepskie wyniki badań krwi. Po wykluczeniu wszelkich “poważnych” zmian lekarz stwierdził “jelito wrażliwe”. Czyli dla lekarzy nic strasznego, taka natura.
Znam to aż za dobrze. Czy stosujesz podstawową formę paleo czy może zmodyfikowałaś pod siebie? Jakie są Twoje odczucia po przejściu na ten styl żywienia? Czy napotykasz dużo żywieniowych problemów podczas wypraw? Jak sobie z nimi radzisz? Co poradziłabyś początkującym podróżnikom z delikatnymi żołądkami?
Na wyprawach moje paleo jest zmodyfikowane, bo jadam też ryż i kaszę jaglaną. Jak wracam z wypraw i jestem w moim domu rodzinnym to jestem na czystym paleo. Generalnie nie jest mi trudno żywić się w tym stylu bo podróże bardzo obniżyły ogólnie moje pewne potrzeby życiowe. Paleo to dla mnie zwykłe proste pożywienie. Jak nieraz patrzę jak ludzie kombinują, żeby sobie dogodzić robiąc jakieś paleo torty czy pizze to szczerze podziwiam, mnie by się nie chciało, szkoda mi czasu. Ale jakby ktoś mnie chciał zaprosić na paleo torcik to… nawet teraz! Wstaje i idę!
A jeśli chodzi o problemy podczas wyjazdów to staram się pić codziennie miętę i herbatki na trawienie z kminkiem, koprem włoskim czy kolendrą. Zawsze po posiłku. Zwykle to wystarcza, choć może się to wydać dziwne bo w normalnym życiu często nie jest to takie proste (jak się zgrzeszy). W podróży jednak jest wiele innych czynników, które chyba eliminują problemy trawienne – znika mnóstwo stresów, niezdrowego napięcia, toksycznych ludzi. W głowie jest luźno i przyjemnie. To chyba bardzo dużo daje. Poza tym podczas podróży człowiek więcej śpi, bardziej się dotlenia, to chyba też daje dużo więcej niż nam się wydaje.
Co poradzić początkującym z delikatnymi żołądkami? Żeby zabrali w plecak zapas lekkiego i suchego paleo pożywienia, które nie psuje się łatwo i wyruszyć. Całą resztę smakołyków znajdziecie po drodze! A, i nie zapominajcie o ziołach na trawienie!
Masz za sobą bogate doświadczenie przetrwania w trudnych warunkach. Czy zdarzyło Ci się kiedyś zadbać o pożywienie od początku do końca? Zebrać coś dziko rosnącego, upolować, złowić i przygotować? Ja, póki co, mogę się pochwalić jedynie zbieraniem ziół, omułków i oprawianiem młodego okonia podczas rejsu na Mazurach. Niewiele jak na paleo blogerkę ale satysfakcja była wielka!
Bywało różnie – było np. tak, że byliśmy w 13 osób na dwa busy na dalekiej północy w Norwegii i w jednym busie zepsuł się silnik. Musieliśmy podzielić się na dwie ekipy – jedna pojechała do Oslo po silnik, który płynął z Polski, a druga ekipa musiała zostać i sobie poradzić. Karol, mój chłopina pojechał z pierwszą po silnik, ja zostałam na miejscu. Tylko nasza szóstka, rozbita w kilku namiotach nad fiordem, bez dostępu do pitnej wody, bez dużych zapasów jedzenia, bez gazu (żeby zrobić herbatę, czy cokolwiek ugotować). Najbliższe miasto nie było osiągalne na piechotę. Zapasy jedzenia i wody do picia mieliśmy na dwa dni – bo tyle miało zająć pierwszej ekipie sprowadzenie silnika. Jednak zajęło im to dni pięć. No i o tych pięciu dniach można by napisać osobną książkę! Ale tam właśnie zaczęłam, bez większego doświadczenia, zbierać leśne owoce, łowić ryby na patyk (niestety okresu na łososie jeszcze nie było, poza tym łososie łowi się w rzekach a my tam rzeki nie mieliśmy). Ryby jedliśmy bez patroszenia, owoce bez wcześniejszego obmycia. I nie miałam żadnych problemów trawiennych! Zbudowaliśmy nawet piec “rakietowy” na patyki (bo drewno to za dużo powiedziane) i na tym piecu gotowaliśmy wodę, grillowaliśmy ryby. Ktoś nam pózniej przyniósł ryż więc na śniadania jedliśmy już owoce leśne z ryżem. Jak woda pitna nam się skończyła po dwóch dniach to przeczesując teren znaleźliśmy mały port rybacki oddalony od nas o 3 km i tam była piękna, czysta, elegancka łazienka otwarta całą dobę! I teraz już mogliśmy tam zamieszkać na zawsze :)
Na fanpage i blogu można znaleźć mnóstwo pięknych zdjęć Twojego autorstwa. Serio, są po prostu magiczne. Patrząc na nie jeszcze bardziej zazdroszczę Ci tych wszystkich przygód! Powiedz, co było pierwsze? Podróże czy pasja fotografowania? A może jedno i drugie rozwijało się równolegle?
Wiele osób dziwi się, gdy wyjawiam im mini-tajemnicę, że pierwszy aparat kupiliśmy z Karolem dopiero przy piątej wyprawie, 4-miesięcznej wyprawie po Australii i Nowej Zelandii. Wcześniej bywaliśmy w Europie zachodniej, wschodniej, Stanach Zjednoczonych i nie mieliśmy aparatu, ale zawsze ktoś inny w ekipie miał swój. Nie przywiązywaliśmy wtedy do zdjęć takiej wagi jak teraz. Mimo, że tak wiele osób obserwowało nasze poczynania w social mediach, to my nie czuliśmy się w nich istotni. Robiliśmy wszystko 1000000% dla siebie i pod siebie. Zdjęcia wtedy najwyraźniej nie były nam niezbędne do szczęścia.
Jakim sprzętem fotografujesz? Podejrzewam, że to jedno z tych pytań, na które odpowiadałaś już setki razy (coś o tym wiem). Jakim aparat Twoim zdaniem lepiej zabrać w podróż?
Teraz robię zdjęcia zwykłą amatorską lustrzanką Canon 650D. Czasem Canon pożyczy nam jakiś lepsiejszy i wtedy powstają dzieła sztuki – więc jeśli ktoś mi powie, że w fotografii sprzęt nie ma znaczenia, bo zdjęcia robi człowiek… lepiej żeby mi nikt tak nie mówił. Poza tym zdjęcia robimy również naszą kamerką sportową GoPro4 i to ją kochamy najbardziej.
Ostatnio nabieramy chęci na jakąś kompaktówkę, bo robią je naprawdę dobre! Jeśli więc ktoś chciałby robić ładne zdjęcia i miałby dylemat czy wybrać lustrzankę dla amatorów czy lepszą kompaktówkę to zdecydowanie lepiej zainteresować się tą drugą! A cenowo wyjdzie podobnie.
WAŻNE! Od roku wrzucamy do internetu tylko zdjęcia obrobione w Lightroomie. Często ludzie pytają “jaki to sprzęt?”, a to właśnie umiejętność obróbki zdjęcia bywa ważniejsza od samego sprzętu.