Pieczoną łopatkę wołową przygotowałam pierwszy raz w te święta Wielkanocne. Powiem szczerze, że strasznie długo szukałam przepisu na marynatę do mięsa bez miodu czy cukru oraz na sos bez mąki. Czy już wszystko musi być zasładzane i zagęszczane? Postanowiłam poeksperymentować i postawić na klasykę. Przez chwilę zastanawiałam się czy wino i ocet balsamiczny to nie za dużo szczęścia ale… wyszło bajecznie. A połączenie soków z mięsa, masła i wina w sosie to prawdziwa uczta dla zmysłów smaku i węchu :)
Mięso wyszło miękkie i soczyste. Praktycznie rozpływa się w ustach. Zastanawiam się na ile to zasługa marynaty, na ile obsmażania, odkładania po pieczeniu a na ile samej wołowiny, którą zamawiam u najlepszego dostawcy „ever”. Pewnie każdy z tych czynników w jakimś stopniu składa się na efekt końcowy.
Rodzina się zachwycała co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że mi się nie wydaje, że to dobre i, że powinnam podzielić się z Wami przepisem. No więc dzielę się. Bierzcie i korzystajcie. A ja zrobiłam kolejny kawał (trudno robić zdjęcia jak wygłodniała rodzina czeka przy stole) i cieszę się, bo zapewnia mi to ok trzy obiady. Pycha.