Jesienne miesiące zobowiązują. Nie tylko do zbierania dyniowych zapasów (które ostatnio pokazywałam Wam na facebooku i instagramie) ale i przygotowania wielu rozmaitych przetworów na zimę. Jedną z pozycji obowiązkowych są powidła śliwkowe! Dlaczego?
Śliwki, zwłaszcza późne węgierki, są idealnie słodkie po długim gotowaniu, nie trzeba więc dodawać żadnego słodzidła. Do tej pory przygotowanie powideł w moim domu zabierało mnóstwo czasu. Dzieliłam cały proces na trzy dni. Za każdym razem kiedy wracałam z pracy „podpalałam ogień” w kuchence i gotowałam śliwki dopóki nie kładłam się spać. Musiałam też co jakiś czas sprawdzać czy garnek za bardzo się nie nagrzewa i nic się nie przypala.
Moje śliwkowe problemy skończyły się kiedy w domu pojawił się on – wolnowar! Będę wychwalać ten sprzęt ile tylko mogę ;) Wiecie jakie to uczucie budzić się rano z aromatem rozprzestrzeniającym się po całym mieszkaniu? Jesień od razu robi się przyjemniejsza.
Niżej znajdziecie moją korzenną wersję powideł.