Gdzie zjeść w Krakowie – Love Krove

Moja pierwsza wizyta w Love Krove miała miejsce dawno temu, jeszcze zanim stałam się paleo maniaczką. Było to doświadczenie przykre i mocno frustrujące. Otóż zamówiony przeze mnie burger… nie przyszedł do stolika. Czekałam 50 minut a w tym czasie K. zjadł swojego i upomniał się o moje zamówienie ku mocnemu zdziwieniu kelnera. Nie pamiętam walorów smakowych dania bo tak byłam zszokowana i wkurzona. Właściwie to powinnam była domagać się anulowania rachunku ale mój wewnętrzny nerwus miał za słabą siłę przebicia ;)

Korzystałam z ich gastronomicznych usług jeszcze 3 razy a to ze względu na bliskie sąsiedztwo mojej ulubionej Domówki. Za każdym razem wysyłałam K., który z burgerem wracał po 40 minutach do 1 godziny. Warto dodać, że za każdym razem Krova nie była szczególnie obłożona klientelą.

Dziś, korzystając z okazji długiego knucia i burczenia w brzuchu, odwiedziłam Krovę z Ritą z Re:adthelabel. Najpierw wstąpiłyśmy na kawę do Warsztatu Herbaty – o czym również warto wspomnieć bo kawa była pyszna (dziś rano testowałam zakupioną tam rumowo waniliową- pyszna!), wystrój bardzo przyjemny a obsługa pomocna.

No ale artykuł jest o Krovie. Pierwsze wrażenie robi dobre bo wystrój jest bardzo ciekawy. Why-duckowe malunki na ścianie, eklektyczne zestawienie wyposażenia i menu wypisane/wyrysowane na ścianach pomalowanych farbą tablicową – to wszystko do mnie trafia. Nie trafia do mnie tylko mocno zaniedbana toaleta i brudne, papierowe podkładki na stołach. Są papierowe więc łatwo i niskim kosztem można je wymienić. Choć można by pomyśleć o czymś bardziej eko.

Love Krove wnętrze
Ładne wnętrze i mniej ładny stolik

To co do mnie nie trafia od pierwszego zetknięcia z Krovą to obsługa. Tym razem było dużo lepiej, bo kelner nie był opryskliwy i nie ignorował nas ale miałam wrażenie, że ma małe problemy z ogarnięciem naszych potrzeb. Nie wiem czemu „burger bez bułki” zasłużył na aż takie zdziwienie. Nie mogłam też zamienić sera na bekon, ale rozumiem, że to może być polityka właścicieli. No więc do bekonu dopłaciłam. Nie dogadaliśmy się jednak i dostałam ser, którego nie chciałam. Dużego plusa daję za czas realizacji. Nie czekałyśmy nawet 20 minut. Ogólnie kuchnia chyba pracowała na pełnych obrotach.

Rita w swojej recenzji z Love Krove pisała jak bardzo, pozytywnie, zaskoczył ją sposób podania burgera bez bułki. No więc tym razem zaskoczył ją (i przy okazji mnie) w drugą stronę. Dostałyśmy po prostu wnętrze burgera. Bez bułki. Za cenę burgera z bułką. O ile dobrze pamiętam Rita zasugerowała abyśmy dostały większą porcję warzyw w zamian za bułkę. Najwyraźniej nie zasłużyłyśmy ;)

Ogólnie rzecz biorąc mięso było dobre, dodatki były OK ale powiedzmy sobie szczerze – kawałek niezbyt dużego kotleta z plastrem bekonu, cebulą,plastrem ananasa, burakiem, liściem sałaty i sosem za 17 zł to lekka przesada. Żadna z nas się nie najadła. Ja wzięłam Ozzyego (burak, grillowany ananas, ser – niechciany, sałata, cebula, sos barbecue + bekon) a Rita George’a (bekon, guacamole, rucola, pomidor, ogórek, bez majonezu, sos pomidorowy).

"Ozzy" i "George"
„Ozzy” i „George”

Ciężko mi to wszystko zsumować. Najważniejsze dla mnie jest to, że czas realizacji się bardzo poprawił a obsługa jest dużo lepsza. Jedzenie też jest dobre jednak moim zdaniem niedostosowane do niestandardowych zamówień. Może szefostwo powinno być trochę bardziej elastyczne? No i ta toaleta…

Podziel się z innymi, udostępnij ten wpis!