Do Pimiento Argentino Grill, nie wiedzieć czemu, trafiłam dopiero teraz po przeczytaniu wywiadu z właścicielami restauracji. Wywiad ukazał się w drugim numerze Apetytu. Pomyślałam sobie, że ktoś, to z taką pasją opowiada o wołowinie musi znać się na rzeczy. Tytułem wstępu napiszę tylko, że restauracja specjalizuje się w daniach grillowanych, zwłaszcza mięsie. Jak sama nazwa wskazuje sprowadzają sezonowane mięso prosto z Argentyny. Więcej informacji znajdziecie w wywiadzie, naprawdę polecam :) A poniżej moja recenzja restauracji.
Skuszona artykułem zaryzykowałam i na pierwszą wizytę w Pimiento zaprosiłam Ajwen. Poszłyśmy tam tuż po szkoleniu, które prowadziła akurat na krakowskim Kazimierzu. To co jadłyśmy zachwyciło nas do tego stopnia, że drugiego dnia pobiegłyśmy tam razem z innymi uczestnikami, w czasie lunchu. Wtedy jednak nie miałam ze sobą aparatu i nie zrobiłam zdjęć.
Kolejna okazja nadarzyła się kiedy przelotem ze Szkocji wpadła do mnie M. Tym razem miałam już ze sobą aparat (kompakt, z którym ostatnio się nie rozstaję) więc mogłam zebrać materiał do recenzji.
Jedzenie
I ja i M. byłyśmy wygłodniałe. Bardzo. Do tego stopnia, że wpadłyśmy w mięsny szał. Na przystawkę zamówiłyśmy tatara a na danie główne antrykot z grillowanymi warzywami. M. żartowała, że na deser powinnyśmy wziąć carpaccio. Powiem szczerze, że niewiele brakowało ;)
Tatar – Gare de l’Est
Na przystawkę nie czekałyśmy długo, całe szczęście. Tatar był pyszny, kremowy i idealnie łączył się z dodatkami (ogórek, marynowane pieczarki, cebula, anchois, masło i sos, którego nie próbowałam bo z natury unikam sosów). Porcja mięsa była solidna, jednak ja wolałabym, gdyby było trochę więcej żółtka.
Bife ancho „La Morocha”
I tu muszę się rozpłynąć w zachwycie. W Pimiento byłam już trzy razy i za każdym razem jadłam stek. Za każdym razem dostałam mięso zgrillowane w takim stopniu jaki zamówiłam – krwistym. Nie wiem dlaczego ale to pierwsze miejsce w Krakowie, w którym to mnie spotkało. W moim subiektywnym odczuciu każdy mocniejszy stopień to psucie mięsa, dlatego moje dotychczasowe doświadczenia były tym bardziej bolesne. Tutaj jest inaczej. Idealnie przyrządzone, kruche i rozpływające się w ustach mięso sprawia, że posiłek w Pimiento to czysta przyjemność. Mimo, że najmniejsza (200g) porcja jest wystarczająca aby zaspokoić głód to po ostatnim kęsie już czuje się tęsknotę za smakiem i konsystencją. Naprawdę warto za nie zapłacić!
Tym razem mięso jadłam z warzywami z patelni, które były naprawdę dobre (co, o dziwo, też się zdarza dość rzadko). Wcześniej wypróbowałam jeszcze boczniaki z pietruszką i szpinak na maśle. Wszystkie trzy opcje polecam.
Obsługa
Podczas każdej z trzech wizyt miałam okazję przekonać się o kompetencji i uprzejmości obsługi. Pracownicy chętnie odpowiadali na zadawane pytania, a nawet nie pytani wyjaśniali co jest w karcie. Byli zainteresowani tym, czy stopień wysmażenia nas satysfakcjonuje, czy wszystko jest w porządku i reagowali błyskawicznie na nasze potrzeby.
Wystrój
Kolejny pozytyw. Wystrój restauracji na Kazimierzu bardzo do mnie trafia. Szarość ścian, białe i drewniane elementy sprawiają, że lokal jest przytulny i nie przeładowany dodatkami. Podobają mi się też obicia foteli i kanap. Idealnie wpisują się w specjalizację restauracji.
Uprzedzając pytania dlaczego w innych restauracjach nie wizytuję trzy razy – tak po prostu wyszło, smak wołowiny i całokształt jedzenia w Pimiento mnie do tego skłoniły i nic na to nie poradzę :)