Długo zbierałam się do tego tekstu. Mimo, że piszę bloga kilka lat to wciąż odczuwam pewien lęk przed uzewnętrznianiem się.
Jednak wczoraj, kiedy wszyscy objadali się do rozpuku pączkami świętując Tłusty Czwartek część z nas pewnie uczciła chwilą zadumy Międzynarodowy Dzień Walki z Depresją. A przynajmniej ja uczciłam, wspominając walkę jaką mam za sobą i czując wielką dumę.
Pomyślałam sobie więc że czas zdobyć się na odwagę bo to co napiszę może komuś pomóc. Pomóc uświadomić sobie, że ma problem i znaleźć wyjście z tej szalenie trudnej sytuacji.
Zacznijmy jednak od początku…
Jaka jestem?
Z opinii wielu ludzi, rodziny, znajomych tych bliższych i dalszych, czy też wielu ludzi, których po prostu spotkałam na swojej drodze wynika jasno, że jestem typem silnej kobiety (dosłownie i w przenośni zresztą), której świat pada u stóp i która jest po prostu skazana na sukces. Nie przeczę, mam za sobą wiele sukcesów jednak każdy z nich to efekt ciężkiej pracy i tego, że dużo wymagam od samej siebie. Można powiedzieć, że cierpię na wrodzony i pielęgnowany od najmłodszych lat perfekcjonizm. Czemu cierpię? Bo ten perfekcjonizm ma dwa bieguny. Czasem napędza do działania, pozwala odnosić sukcesy a czasem rodzi napięcia, które nagromadzone stają się nie do zniesienia.
Tę chorobliwość łatwo przegapić, jeśli wszystko idzie po naszej myśli. Jednak nikt nie jest perfekcyjny i każdemu może podwinąć się noga. Chorobliwi perfekcjoniści ciężko znoszą taki obrót spraw. I tak właśnie było ze mną.
Końcówka roku 2014 i początek 2015 były dla mnie i dobre i złe. Odniosłam wiele sukcesów ale też sporo porażek i niestety na nich się koncentrowałam. Fizycznie i psychicznie przeżyłam prawdziwe zdrowotne tąpnięcie. Przekonałam się jak bardzo nasz umysł jest powiązany z ciałem i na odwrót. Mój chorobliwy perfekcjonizm przestawił mnie w tryb “wszystko albo nic” co w połączeniu z rozpamiętywaniem porażek dało mieszankę wybuchową.
W ciągu trzech miesięcy zaliczyłam zapalenie płuc, oskrzeli, krtani, antybiotykoterapię i kurację sterydami. Byłam wyczerpana fizycznie i psychicznie, odcięta od normalnego trybu do którego byłam przyzwyczajona (praca, treningi…), dni spędzałam na kanapie w mieszkaniu albo poczekalni u lekarza. Zaczęłam zasypiać z trudem, żeby budzić się prawie z krzykiem w środku nocy nie wiedząc czy koszmar to to co zostawiłam za sobą czy obudziłam się w samym jego centrum.
Codziennie rano zmuszałam się, a właściwie K. zmuszał mnie do opuszczenia łóżka bo sama zbyt mocno bałam się otaczającej mnie rzeczywistości. Nie widziałam sensu dbania o siebie w najmniejszym stopniu. Nawet uczesanie włosów było wyzwaniem.
W pracy przeżywałam katusze, bojąc się podejmować jakiekolwiek działania (bo przecież jestem skazana na porażkę, skoro nie mogę być perfekcyjna). Nie widziałam sensu kontaktowania się z klientami i potencjalnymi klientami, nie miałam siły odpisywać na zapytania ani kontrolować bieżących projektów.
Chciałam znów trenować, bo to daje mi siłę, ale z drugiej strony bałam się wracać bo po tak długiej przerwie o sile mogłam zapomnieć. W komplecie to wszystko stało się nie do zniesienia i zaczęło wpływać nie tylko na mnie ale i najbliższe otoczenie. K. nalegał, żebym pozwoliła sobie pomóc.
W tym samym czasie trafiłam na tekst Pauliny Wnuk. Uznałam, że to może zadziałać, że nie muszę się męczyć sama, że potrzebuję pomocy kogoś kto obiektywnie spojrzy na mój problem. Uznałam, że już dłużej nie dam rady.
Umówiłam się na wizytę u psychologa, który postawił mi diagnozę – depresja ze stanami lękowymi. To było tak trafne i tak mocne uderzenie, że nie udało mi się powstrzymać łez. Jeszcze w gabinecie ukradkiem przecierałam oczy a w samochodzie po prostu wybuchłam szlochem.
Spotykaliśmy się potem co tydzień a ja od wizyty do wizyty miałam do odrobienia obszerną pracę domową. Właściwie codziennie.
Od końca terapii minęło już wiele miesięcy. Równolegle stosowałam domową kurację – pilnowanie odpowiedniej diety i suplementację (witaminy i minerały, jestem przeciwniczką leczenia farmakologicznego). Nie mogę powiedzieć, że pozbyłam się problemu w 100% jednak teraz jestem świadoma mechanizmów i umiem reagować na każdy, nawet najmniejszy sygnał. Walka z depresją i stanami lękowymi wiele mnie nauczyła i właśnie tym chciałabym się z Wami podzielić. Szczególnie jeśli jesteście chorobliwymi perfekcjonistami jak ja.
Największą presją obciążamy siebie sami
Tak było w moim przypadku. Muszę to zrobić najlepiej, tu i teraz, nie mogę nawalić, muszę być najlepsza, muszę pokazać na co mnie stać. Muszę dogodzić wszystkim bez wyjątku, natychmiast. Taka wewnętrzna presja zamiast motywować w pewnym momencie zaczyna paraliżować i blokować przed jakimikolwiek działaniami. Życie w ciągłym stresie, budowanym przez nas samych wyniszcza umysł i organizm. Tymczasem nasze otoczenie niekoniecznie oczekuje od nas tak wiele jak my sami od siebie, bo…
Nie musimy być perfekcyjni jeśli jesteśmy szczerzy wobec siebie i innych
Okazuje się, że ludzie naszego otoczenia nie rzucą na nas klątwy, nie przestaną nas kochać czy lubić jeśli nie zrobimy czegoś perfekcyjnie. Najważniejsze to umieć się przyznać do błędu, poinformować, że potrzebujemy więcej czasu/materiałów/pieniędzy. Po prostu otwarcie rozmawiać o napotkanych problemach. Dla mnie to był duży problem. Przyznać, że z czymkolwiek nie daję sobie rady. Bałam się, że zostanie to źle przyjęte, że zostanę posądzona o brak profesjonalizmu. Za namową psychologa zaczęłam się otwierać i okazało się, że to naprawdę nie boli. Reakcje po drugiej stronie były zaskakująco pozytywne.
To samo dotyczy poddania się terapii. Mi ciągle wydawało się, że sama sobie poradzę. Bo dlaczego ktoś ma gmerać w moim życiu? Mam wokół siebie bliskich, na pewno mi pomogą. Wstydzę się przyznawać przed kimś obcym do problemów.
Nic bardziej mylnego!
Przychodzi taki moment kiedy nikt bliski nie daje sobie z nami rady. My sami, rodzina ani przyjaciele. Po prostu zamykamy się na rozwiązania, zamykamy na rady – tutaj trzeba profesjonalnego podejścia i właśnie konsultacji z osobą obcą, która wie jak przebić się przez ścianę którą wokół siebie budujemy. Jak zmusić nas samych do analizy własnego zachowania.
Człowiek ma skończoną uwagę i jest wrażliwy na brak równowagi między pracą a odpoczynkiem
Jak już pewnie nie raz pisałam, dzielę swój czas na pracę, bloga, treningi i inne zajęcia. W takim zestawieniu łatwo się zagubić i zapomnieć o odpoczynku. Łatwo wziąć zbyt wiele na swoje barki (i nie mówię tutaj o sztandze i talerzach) i przeholować. W tamtym roku (2014) wiele się działo wokół mojego bloga. Posypały się różne propozycje czy to współpracy, czy dodatkowych działań. I choć nie wszystkie wypaliły a tych, które mam za sobą nie żałuję nie ukrywam, że siadając po pracy do bloga przeciągałam strunę i zaczęłam odczuwać, że gdzieś w tym wszystkim się gubię.
Przestałam odczuwać przyjemność i relaksować się (jak wcześniej) a zaczynam odczuwać presję (że materiał nieciekawy, że świat się zawali jeśli nie będę regularnie publikować, że zawalę termin współpracy, że odsłony spadają, że reakcje na fejsie nie te).
Wielu blogerów po jakimś czasie rezygnuje ze swojej codziennej pracy i skupia się w 100% na blogu. Ja tego nie chcę, lubię swoją pracę a blog miał być odskocznią od codzienności. I niech tak zostanie. Nie oznacza to, że całkiem zrezygnuję z dodatkowych aktywności blogowych (no w końcu mam za sobą premierę pierwszej książki), po prostu nauczyłam się zachowywać umiar i minimalizować ciśnienie. Teraz publikuję kiedy naprawdę chcę i mam co pokazać/przekazać.
Najwięcej korzyści osiągniemy koncentrując się na sobie a nie na innych
Można to różnie zrozumieć. Mi chodzi o dwa przypadki. Pierwszy z nich świetnie opisała kiedyś ajwen w swoim tekście o harmonii:
Nasze ambicje każą się nam porównywać do innych, za mało kursów, za mało szkoleń, jeszcze tego nie zrobiłem, jeszcze tego nie przeczytałem, jeszcze tego nie zaliczyłem. Sami się dołujemy! Pamiętasz jak rodzice cię porównywali do innych dzieci?
Chorobliwy perfekcjonizm, ambicje i ciągłe porównywanie się do innych to prosty przepis na frustrację. A tymczasem zdrowiej odciąć się od całego szumu (skumulowanego w social media) i skupić się na własnych sukcesach, celach i prostych przyjemnościach.
Drugi przypadek to niekończące się dyskusje. Polityka, religia, kwestie społeczne, dieta – codziennie jestem świadkiem przerzucania się argumentami, dyskusji prowadzących donikąd, trollowania, hejtowania, usilnych prób przekonania do własnej racji. Kiedyś regularnie brałam udział w takich dyskusjach, próbując na siłę uleczyć ludzi z niewłaściwego podejścia, czy szkodliwej diety. Broniłam swoich racji linkami, badaniami etc. Tylko co mi to dało? Frustrację i zmarnowany czas, bo ci, których usiłowałam przekonać i tak pozostawali nieugięci.
Teraz wychodzę z założenia, że najważniejsze są nasze własne indywidualne doświadczenia. Jeśli dobrze się czujemy z naszą dietą, aktywnością, sposobem życia to świetnie! Kontynuujmy! Zadbajmy o swoje zdrowie o dobre samopoczucie, nie zmieniajmy świata na siłę kosztem własnego czasu (który moglibyśmy poświęcić na relaks, spędzić go z przyjaciółmi czy z bliskimi) i zdrowia. Jeśli ktoś nie chce skorzystać z naszych doświadczeń bądź znalazł inną drogę to pozwólmy mu nią podążać niezależnie od tego czy uważamy ją za słuszną czy nie. Jeśli ktoś jeszcze szuka swojej drogi sam poprosi o pomoc.
W przypadku osób przewlekle chorych nie ma czegoś takiego jak odstępstwa od diety
Niby proste, niby pisałam o tym nie raz. A jednak zdarzało mi się o tym zapominać. Zwłaszcza w gorszych momentach, kiedy podupadałam fizycznie czy psychicznie zdarzało mi się nie jeść albo jeść niedbale, co więcej (!) dobiła mnie długotrwała antybiotykoterapia. W przypadku osób cierpiących na schorzenia jelitowe stres i nieodpowiednia dieta dodatkowo wpływają na zaburzenia flory bakteryjnej w jelitach co z kolei może mieć opłakany wpływ na kondycję psychiczną (jelita to nasz drugi mózg):
Maes i wsp. (2008) pierwsi potwierdzili bezpośrednią zależność pomiędzy zespołem jelita przesiąkliwego a depresją. Wykazali, że u pacjentów z depresją występuje znamiennie zwiększone stężenie immunoglobulin (Ig) M i A przeciwko lipopolisacharydom Gram-ujemnych enterobakterii, które prawidłowo występują w świetle jelit, co wskazuje na to, że depresji towarzyszy zwiększona przepuszczalność ścian jelita i immunologiczna odpowiedź przeciwko tym antygenom.
Uboga dieta i problemy z trawieniem mają również zgubny wpływ na podaż witamin i mikroelementów co też ma niemały wpływ na naszą kondycję psychiczną:
To co jemy jest przetwarzane na szereg związków chemicznych, które są odpowiedzialne za sposób myślenia i emocje, dlatego w naszym menu powinny znajdować się pokarmy zawierające odpowiednie substraty dla równowagi zdrowia psychicznego. W diecie obowiązkowo muszą się znaleźć w odpowiednich proporcjach aminokwasy, fosfolipidy oraz witaminy i mikroelementy.
Dlatego poza powrotem na właściwe tory diety wraz z czasową eliminacją niektórych grup produktów (FODMAP) zadbałam też o probiotykoterapię i suplementację (zestaw witamin, z naciskiem na witaminę D i witaminy z grupy B, kwasy tłuszczowe omega 3 pochodzenia zwierzęcego DHA i EPA, oraz zestaw minerałów).
Nie chcę się tu rozpisywać na tematy medyczne więc po prostu odeślę Was do materiałów, które moim zdaniem warto przeczytać:
- http://www.vitaimmun.pl/od-jelita-do-depresji/
- http://www.psychologia.net.pl/artykul.php?level=703
- http://www.fontes.com.pl/dieta/depresja/wplyw/diety/na/depresje/warsztat/ad/fontes
Chodzi mi o zwrócenie uwagi na problem i możliwe rozwiązania. Jeśli macie takie problemy i objawy jak opisałam wyżej – proszę, zacznijcie działać:
-
Oddajcie się w ręce dobrego psychoterapeuty (najlepiej z polecenia)
-
Zadbajcie o swoją dietę
-
Zadbajcie o suplementację (przynajmniej na czas terapii)
-
Zadbajcie o regularną i umiarkowaną aktywność fizyczną
-
Postarajcie się ograniczyć ekspozycję na stres do minimum
Jeśli nie czujecie się na siłach samodzielnie zadbać o dietę i suplementację, gubicie się w gąszczu informacji i macie więcej pytań niż znajdujecie odpowiedzi – tutaj też zasięgnijcie rady specjalisty. Ja nim nie jestem – jedynie wskazuję kierunek, który sama obrałam. Mogę Wam służyć dobrym słowem i zmotywować do działania, kto inny musi objąć Was opieką.
Nie uważam też, żeby sama suplementacja mogła przynieść skutek. Konieczna jest opieka profesjonalisty.
Trzymam kciuki za wszystkich, którzy czytając ten wpis poczuli, że piszę o nich. Nie bójcie się prosić o pomoc.