Jakiś czas temu zorientowałam się, że chleb to cudowny twór, którego muszę unikać. Robi mi więcej złego niż dobrego. Pomyślałam wtedy „OK” i przeszłam do porządku dziennego z jedzeniem omletów, jajecznic czy zapiekanych serów na śniadanie. Nie było mi z tym źle, ale gdzieś tam z tyłu głowy czaiła się ambicja. Podpowiadała ciągle, że muszę podjąć wyzwanie i upiec własny chleb, który będę mogła zjeść bez następstwa przykrych dolegliwości.
Ja i pieczywo staraliśmy się odnaleźć wspólny język parokrotnie ale zwykle negocjacje kończyły się fiaskiem. Jakkolwiek ciasta paleo różnej maści wychodziły mi wyśmienicie tak ze „zwykłym” chlebem nie mogłam sobie poradzić. Najczęściej efektami tych starań można było zabić przechodnia wyrzuciwszy wypiek przez okno.
Również dobór składników nie dawał mi spokoju. Nie chciałam piec chleba z mąki kasztanowej bo to wciąż przede wszystkim węglowodany a poza tym bardzo słodkie. No jak…chleb…słodki? Ten sam problem miałam z mąką kokosową, która zresztą bardzo chłonie wilgoć i wypieki z jej zastosowaniem są mocno kruche. Mąka migdałowa/orzechowa… to wszystko mi zwyczajnie nie pasowało.
W niedzielę postanowiłam zaryzykować po raz kolejny. Jak szalony naukowiec mieszałam składniki w misie miksera obserwując efekty. Trochę się bałam bo ciasto wyszło dość zwarte i mogło nie wyrosnąć lub nabrać twardości cegły. Jednak kiedy zobaczyłam jak rośnie nabrałam pewności, że tym razem musi się udać. I udało! Chlebek ładnie popękał, miał chrupiącą skórkę i zwarty środek. Idealnie smakował z jajkiem na miękko i rzeżuchą. Z makrelą też. I jako dodatek do chili con carne. Zwycięstwo! Euforia!
Niestety nie byłam w 100% pewna receptury więc postanowiłam spróbować jeszcze raz. Wczorajszego wieczoru ponownie przystąpiłam do pracy. Tym razem zrobiłam więcej rzadszego ciasta. Postanowiłam wypełnić większą formę. Wyciąganiu chlebka z piekarnika towarzyszyły okrzyki radości i uczucie dumy. Chlebek znów pięknie urósł i jeszcze piękniej popękał! Tym razem jednak powstrzymałam się od nocnych testów i grzecznie poczekałam na poranną sesję… :)