Kiedy to czytacie ja prawdopodobnie opalam się na pokładzie jachtu na środku Jeziora Ryńskiego, przyrządzam drinki dla załogi w kambuzie lub zbieram drewno na ognisko, żeby przyrządzić kolację.
A no właśnie. Kolację. Ale co na kolację w tzw. in the middle of nowhere kiedy się je bezlgutenowo i paleo? W moim i prawdopodobnie Waszym przypadku kulinarne planowanie wyprawy na wakacje ma duże znaczenie. Ja wiem, że jeziora, ryby, bogactwo czystych lasów… z doświadczenia jednak wiem, że o dobre mięso w takich miejscach bardzo trudno. Pakowane wędliny z dodatkami, albo papierowe kiełbasy o nikłej zawartości świni, które można kupić np w delikatesach w centrum Mikołajek to mój koszmar z ostatniej wyprawy. Tym razem postanowiłam się zaopatrzyć już w domu.
Na pierwszy ogień poszła kiełbasa. Dzięki niesamowitym znajomościom moich rodziców udało mi się zamówić sporą ilość wiejskiej kiełbasy z… dwoma dodatkami – solą i czosnkiem! Ostatnio zauważyłam, że mój wrażliwy żołądek źle reaguje na pieprz. Stąd to specjalne zamówienie. Taką kiełbasę zapakowano dla mnie próżniowo i czekała gotowa do podróży.
Jednak, żeby nie narazić się na kiełbasiany przesyt postanowiłam przygotować też „zwykłe” mięso. Ja wiem, że pasteryzowanie mięsa nie jest najlepszym sposobem obróbki termicznej (wielokrotne gotowanie) a ja na co dzień jem albo surowiznę, albo krwiste steki albo mięso długo gotowane w niskiej temperaturze. Jednak mając gdzieś z tyłu głowy, w pamięci, warunki panujące na łódce (no po prostu idealne do psucia nie tylko żywności ale nawet odzieży!) wolałam się zabezpieczyć.
Cytując Jakuba Kuronia:
Pierwsza pasteryzacja daje nam trwałość produktu do 1 miesiąca, przy konieczności przechowywania w temperaturze poniżej 10ºC, druga przedłuża nam trwałość do 6 miesięcy, nadal w niskich temperaturach, a trzecia 6 miesięcy nawet bez chłodzenia.
Mając na uwadze powyższe wskazówki i uwagi mamy, aby do mięsa przeznaczonego do pasteryzacji nie dodawać warzyw zabrałam się do roboty, której efekty możecie zobaczyć poniżej.